Muzycy, którzy niejednokrotnie byli bliscy rozwiązania współpracy, jednak postanowili ją kontynuować. Czy nie byłoby lepiej, gdyby ich drogi jednak rozeszły się jakiś czas temu?
"After Laughter" to piąty studyjny album Paramore. Tytuł ma podobno nawiązywać do mimiki ludzkiej twarzy w momencie kończącym śmiech. Niestety ciężko o uśmiech, gdy słucha się zawartych na tej płycie utworów.
Autorką tekstów jest oczywiście frontmanka zespołu, Hayley Williams - chociaż właściwe prawa autorskie należą się depresji, do której wokalistka przyznała się przed premierą albumu. I jak w wielu podobnych przypadkach, również i tutaj pisanie miało stać się dla artystki formą terapii. Czy skuteczną? Nie pierwsze to - i nie ostatnie - tak melancholijne zestawienie twórczych wygibasów panny Williams, więc tematu chyba jednak nie da się uznać za zamknięty. Hayley obawiała się jedynie, czy jej teksty da się pożenić z melodiami o zgoła przeciwstawnym charakterze. 21 Pilots zarobili na podobnej konwencji ładnych parę milionów - możliwe, że fani Paramore (szczególnie ci bezkrytycznie odnoszący się do twórczości zespołu) pomogą i im zarobić trochę grosza.
Ale jeśli Hayley faktycznie potrzebowała wyrzucić z siebie swoje bolączki, czy nie powinna tego zrobić w nieco donioślejszy sposób? Krzyczeć, szarpać się, szaleć? Rozumiem, że będąc w złym stanie psychicznym czasem ciężko wykrzesać z siebie siłę na coś więcej, ale o ile "przyjemniej" i łatwiej byłoby łączyć się z nią w jej udręce, gdyby dołożyła nieco więcej do wokalnego pieca! Dlaczego nie poszłyście w stronę mocniejszego rocka, drogie dzieci? Gdzie podziała się ta stylistyczna zadziorność, za którą nie można było kiedyś Was nie lubić? "After Laughter" jest miałkie i bardzo przeciętne.
Słuchając tego albumu oczami wyobraźni widzę nastolatkę, która podskakuje w swoim pokoju do rytmu muzyki wydobywającej się z różowego magnetofonu. A przecież to jest ten sam zespół, który w 2015 roku zgarnął Grammy w kategorii Best Rock Song, deklasując samego Jacka White’a… i który dzisiaj dał się porwać powracającej modzie na synthpop - strzelając sobie jednocześnie w kolano.
Czy jest na sali jakiś artysta nie bawiący się w ciuciubabkę ze swoimi demonami? Prawda jest taka, że wszyscy mamy swoje problemy i przeważnie udajemy, że wszystko jest w porządku - jak zostało to opisane w utworze "Fake Happy". Jedyna różnica jest taka, że muzyk próbujący uczynić katharsis za sprawą nowego albumu zawsze znajdzie rzeszę odbiorców, podczas gdy utyskiwań przeciętnego człowieka z ulicy nikt nie chce słuchać. Czy zatem, Hayley, nie stawia Cię to jednak na nieco uprzywilejowanej pozycji? Z jednej strony artyści wydają się być bardziej narażeni na czynniki "depresjogenne", a drugiej zaś - mają większą szansę na otrzymanie wsparcia…
Paramore nigdy nie należało do moich ulubionych zespołów, ale w przeszłości udało im się stworzyć parę ciekawych kawałków. Tyle że tamtego Paramore już nie ma. "After Laughter" to nie tyle zły album, co nie wzbudzający większych emocji. Nie trzeba od razu uderzać w rewolucyjne nuty, by zainteresować słuchacza, ale przyzwoitość wymaga, by zaproponować każdemu, kto poświęcił czas na zapoznanie się z tą muzyką, choćby krztynę refleksji. Ja jej tutaj - mimo tematyki - nie odnajduję.
Marta Święcka