Kto nie rozpaczał po rozpadzie Bielskiego Eye For An Eye, ten tak naprawdę nigdy nie śledził polskiej sceny hc/punk.
Formacja, która powstała niejako w hołdzie dla Post Regiment przyćmiła ów band swym talentem i szczerością, przez lata dorabiając się opinii jednego z najlepszych koncertowych zespołów w kraju. Jeśli ktoś nie słyszał EFAE, ten powinien to uczynić, bo dzięki płytom takim jak "Gra" czy piekielnie wściekła "Fabryka Drwin", polska scena zachwycała się bezkompromisowością i fantastycznym wokalem Anki oraz inteligentnym przekazem i melodyką godną zagranicznych ekip.
Obecnie już po "śmierci", zespół nadal funkcjonuje, choć na innych zasadach i nie w tym samym składzie. Trzon brzmieniowy pozostał ten sam, a co najważniejsze, za mikrofonem nadal stoi pełna werwy wokalistka, której teksty są największym atutem L.A.S.T i jeśli zabraknie im pomysłu na "melodyjny punk", nadal będą opowiadać dobre historie. Tym razem nowe-stare EFAE przedstawia wizję świata, w którym ludzie niechętnie się wspierają, są bierni i zapominają o wartościach takich jak przyjaźń, bezinteresowność i wspólnota. Cieszy mnie apolityczność tej ekipy, przemycanie pewnych treści między wierszami i bardziej społeczny wymiar poruszanych kwestii. Martwi za to kondycja społeczeństwa, o którym wciąż, bez względu na czasy, nie można mówić w kontekście sprawnie funkcjonującej komórki obywatelskiej. Znieczulica dotyka podopiecznych kolejnych systemów politycznych, a ekonomiczne rozpasanie i wzajemne obarczanie się winą na długo zapewni odpowiednie tematy do wykrzyczenia. To zaś pozwala wierzyć, że L.A.S.T prędko nie znikną.
Niestety debiut bielskiej formacji ma jedną, ale dość zasadniczą wadę. Wydawać by się mogło, że w trakcie przerwy powstało wystarczająco dużo materiału na longa, albo na dwa mniejsze wydawnictwa, a tu proszę, raptem jedenaście minut muzyki. Nie wiem, czy dobór i czas trwania utworów miał odzwierciedlać koncertowy charakter L.A.S.T (szybko i dosadnie), czy w może (na co liczę) jest to zapowiedź bardziej rozbudowanego wydawnictwa. Nawet jeśli nie, to biorę ten zespół w całej (choć skromnej) okazałości i zapętlam "Punk (against) Rock", czyniąc z tej małej płytki soundtrack do wakacyjnych wojaży
Grzegorz Pindor