Status Quo

The Last Night of The Electrics

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Status Quo
Recenzje
2017-07-20
Status Quo - The Last Night of The Electrics Status Quo - The Last Night of The Electrics
Nasza ocena:
6 /10

Status Quo legendą jest i basta. Wystarczy wspomnieć, że od 1962 roku do dziś, nagrali 60 piosenek, które znalazły się na brytyjskiej liście przebojów. Czyli że prawie na każdy rok istnienia mieli wielki przebój. To więcej niż Michael Jackson i Beatlesi.

Trasa The Last Electric Tour, której zapisem jest "The Last Night of The Electrics", konkretnie koncertu z londyńskiego O2 Arena (11 grudnia 2016), była trasą niezwykłą. Niestety z dość smutnego powodu. Ze Status Quo ostatecznie pożegnał się Rick Parfitt, gitarzysta związany z bandem od końca lat sześćdziesiątych. Zmarł w Wigilię Bożego Narodzenia 2016 roku. Tym samym jedynym członkiem pamiętającym lata 60 został jeden z założycieli, Francis Rossi. Wspomagany przez Andy'ego Bowna, Rihno, perkusistę Leona Cava i Richie Malona dalej dzierży w garści nazwę Status Quo i najwyraźniej nie zamierza popuszczać cugli, bo brytyjski zespół wciąż galopem przemierza świat, jest nieustannie w trasie. Niestety Polskę ominie, ale i chyba u nas nigdy nie było jakiegoś wielkiego szaleństwa na punkcie Status Quo.

Niemniej "The Last Night of The Electrics" ukazał się w kilku formatach, włączając w to DVD, Blue-Ray, winyle i podwójne CD. Właśnie ten ostatni przetoczył się przez mój odtwarzacz i jeśli mam być szczery, to serca nie podbił, ale też jakoś specjalnie nie zawiódł. To w gruncie rzeczy 95 minut rock'n'rockowej w klasycznym wydaniu jazdy z przebojowymi kawałkami, z których każdy kojarzy choćby "In The Army Now", "Wanderer" albo "Rockin' All Over The World" - ten ostatni stał się przecież hymnem Live Aid 1985. Nie wspominając o przebojach Chucka Berry'ego "Rock And Roll Music" i "Bye Bye Johnny" zagranych na koniec setu. Status Quo nawet jeśli nie zagrali wybitnie, to trzymają poziom porządnie naoliwionej maszyny. Jest przy czym nóżko potupać, a i aż czasem rwało człowieka do puszczenia się w rock'n'rollowe tańce. Szczególnie ciekawie robi się, gdy gdzieś z drugiego planu zaczyna odzywać się widownia, dając przy tym znać, że bawi się znakomicie.


Płyty koncertowe będące wyłącznie zapisem audio rzadko robią jakieś piorunujące wrażenie. "The Last Night of The Electrics" w wersji na 2CD nie jest od tej reguły wyjątkiem. Tę wersję poleciłbym więc raczej wyłącznie fanom Status Quo i klasycznego rock'n'rolla, przy jednoczesnym napomknięciu, że chyba lepiej byłoby zainwestować w DVD.

Grzegorz Bryk