Red Hands Black Deeds
Gatunek: Rock i punk
Z niedowierzaniem patrzę, jak bardzo Shaman's Harvest dojrzeli muzycznie w ciągu zaledwie trzech lat od albumu "Smokin' Hearts & Broken Guns".
Nieprawdopodobne, że można w tak krótkim czasie zrobić taki progres. Jak im się gust wyostrzył, jak dorośli kompozytorsko. Z bandu, który jeszcze trzy lata temu próbował słać ukłony w stronę słuchacza nieomal każdego gatunku muzycznego serwując dość ostry, ale przebojowy miszmasz, obecnie są Amerykanie zespołem nieprawdopodobnie świadomym tego, co chcą zagrać i jak ma to wybrzmieć. "Red Hands Black Deeds" to płyta wysmakowana i przemyślana kompozytorsko, a na dodatek pachnie od niej najlepszym z możliwych gustem muzycznym twórców. Shaman's Harvest wciąż są przede wszystkim piaszczysto stoner rockowi, amerykańscy, również przefiltrowani przez estetykę grunge, ale przede wszystkim z ich muzyki bije cudowna bluesowa atmosfera i flow. To właśnie te bluesowe rodowody sprawiają, że nowy album Amerykanów jest tak przepyszny, pełen wdzięku i przepełniony artystycznym sznytem.
Shaman's Harvest wydali 50 minut materiału, z czego przeważająca większość jest piorunująca. Ciężko znaleźć na tym krążku numer, który nie byłby charakterystyczny i intrygujący. Wszystkie naznaczone są kapitalnym pomysłem, dobrą melodią i fajnymi gitarami. Jest tu blues, cudownie rozkołysany ("Long Way Home"), jak i bardziej rozpędzony z elementami gospel ("Off the Tracks"). Jest przywodzący na myśl najlepsze kawałki Audioslave "A Longer View", kapitalne stoner hard rockowe "Broken Ones" i "So Long". Jest też jedna z ładniejszych akustycznych piosenek jakie ostatnio słyszałem "Tusk and Bone" - od dawna gitara akustyczna nie brzmiała tak naturalnie, a wokal nie był tak poruszający. Niezwykle udane i jednocześnie budujące piaszczysty klimat płyty są intro "Red Hands and Black Deeds (Prelude)" i zamykający album, mroczny "Scavengers".
Nathan Hunt po raz kolejny potwierdził, że jest jednym z najlepszych rockowych wokalistów obecnie wojujących po scenie. Nie zapominajmy też o Derricku Shippie i Joshu Hamlerze, gitarzystach potrafiących zaserwować porządny, głośny riff, podegrać bluesowe drabinki, a przede wszystkim poczarować wyjątkowo udanymi, czasem nawet zachwycającymi solówkami.
"Red Hands Black Deeds" już teraz jest jedną z moich ulubionych rockowych płyt roku. Jest wysmakowana, brzmi kapitalnie, angażuje, a przede wszystkim serwuje masę świetnej muzyki. Możecie nazywać mnie fanem tego albumu!
Grzegorz Bryk