My Faith / My Curse
Gatunek: Rock i punk
Od dłuższego czasu nie interesuje mnie krajowa scena metalcore. Wszelkie trendy dochodzą do nas za późno a o klasowe wydawnictwa ciężko. Nie oznacza to jednak, że nie dzieje się u nas nic ciekawego, a jedną z formacji, która usilnie stara się zmienić ten stan rzeczy jest zielonogórska ekipa Nothing Personal.
Druga EP "My Faith / My Curse" pozwala wierzyć, że metalcore nie taki straszny i z pewnością jeszcze nie umarł. O ile panowie nie ukrywają swoich inspiracji - od Vanna przez Touche Amore czy It Prevails, tak podskórnie da się wyczuć, że nie jest to granie wymuszone, a ów miks w naszych warunkach daje powiew pożądanej świeżości. Nie jest tak, że Nothing Personal nagle odkryli Amerykę (dosłownie), ale faktem jest, że obok choćby Moron, to właśnie zielonogórzanie mają najwięcej do powiedzenia. Przeciwnicy zespołu zgodnie stwierdzą, że to nic nowego, a poza tym chłopaki grają w sposób dość oklepany - ma być smutno i w średnich tempach z naciskiem na prostą melodię i nostalgię.
Największy plus Nothing Personal to przede wszystkim konsekwencja w działaniu. Żaden dźwięk nie jest przypadkowy, a przyjęta konwencja pasuje do grupy jak ulał. Nie znam chłopaków osobiście, ale obserwuję rozwój tej załogi i zauważam jedną, ważną tendencję. Panowie realizują swój pomysł na siebie stopniowo, subtelnie eksplorując teren melodyjnego hc/metalcore'a, nie siląc się na wymyślanie koła na nowo. Właśnie za to band zyskał w moich oczach. Granie pierwszych skrzypiec zostawmy tym, którzy chcą w życiu postawić wszystko na jedną kartę - kredyt na kapelę, pay-to-play itd., itp., a my (Wy-Oni) po prostu robimy swoje. Swoją drogą, w ostatnich dziesięciu latach tylko kilka kapel, i to w obrębie metalowego podwórka (prog, post, black) wyszło przed przysłowiowy szereg i zyskało należytą aprobatę. Nothing Personal nie zdominuje rynku, nie odmieni oblicza ziemi, ale w tym co robią są maksymalnie szczerzy, i za to ten band lubię. Nie za proste riffy i przejmujący klimat, a za dobitny przekaz i naturalność.
Optymizm dotyczący "My Cure / My Faith" byłby większy, gdyby panowie nie szczędzili grosza na realizację i produkcję. Nie twierdzę, że materiał powinien wpaść w ręce Jaya Maasa z Defeater (nadal nie ogarniam jak udało się to Lie After Lie), ale trudno ukryć, że gdyby zespół wydał kilka złotych więcej i wysłał go choćby do Niemiec, materiał byłby bardziej dopieszczony, brzmiałby cieplej, naturalniej, selektywniej (zwłaszcza bębny), a bas bulgotałby trochę głębiej. Można się z tym nie zgodzić, bo jak na nasze warunki Łukasz Jackowski z Core Studio poradził sobie całkiem przyzwoicie. Zwłaszcza w realizacji wokali. Niektórzy mogą skreślić EPkę, ponieważ Mikołaj Drożdżowski krzyczy dość jednostajnie, może nawet monotonnie i trochę niechlujnie, ale w takiej muzyce nie ma wiele miejsca na eksperymenty i nie wyobrażam sobie, aby za mikrofonem stał ktoś o niższym głosie. Mało tego, uważam, że frontman daje Nothing Personal nieco punkowego sznytu, a to duży plus.
Grzegorz Pindor