Thunder

Rip It Up

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Thunder
Recenzje
2017-04-21
Thunder - Rip It Up Thunder - Rip It Up
Nasza ocena:
7 /10

Trzeba klasowego matematyka, by zliczyć jak wiele razy Londyńczycy ogłaszali koniec działalności, by po roku albo dwóch wrócić w blasku i chwale, a co najważniejsze, z nowym materiałem.

Najdziwniejsze, że mimo tylu "rozpadów", wciąż reaktywowali się w nieomal niezmienny składzie: z Dannym Bowesem na wokalu, Luke Morleyem jako głównym gitarzystą, Benem Matthewsem na gitarach i klawiszach oraz Garym Jamesem otłukującym perkusję. Najmłodszy z ekipy, Chris Childs, na czterostrunówce też do młodzieniaszków nie należy, bo dołączył do Thunder w drugiej połowie lat 90 i już został.

Sam zespół rozpoczął działalność wcale nie tak dawno, bo w 1989 roku. Gdzieś pomiędzy Nirvaną i Pearl Jam, w epoce legend grunge’u, dominacji tego gatunku. I choć logicznym się wydaje, że sami powinni przynależeć do rodziny garażowego łoskotu, to w żyłach Thunder od zawsze płynęły lata '70: Led Zeppelin, Bad Company, Deep Purple i pewnie jeszcze wiele innych, nie mniej rozpoznawalnych brzmień. Bo Thunder od początku grali hard rocka w swoim klasycznym odcieniu, z naleciałościami blues rockowymi i nigdy poza te widełki nie wychodzili, bo i po co, skoro są w nich doskonali. Oczywiście band nigdy nie wspiął się na jakieś nieprawdopodobne wyżyny popularności, ale myślę, że spokojnie można by ich wliczyć w poczet grup, które znać warto - choćby z ligi Nazareth i pozamainstreamowej twórczości Europe. Tym bardziej, że Thunder przez lata działalności nigdy nie zeszli poniżej dość wysokiego poziomu, czego dowodem są świetne albumy "Wonder Days" (2015) czy nawet "Bang!" (2008).

Wydany z początkiem 2017 roku "Rip It Up" to kolejna porcja solidnych hard rockowych, bezpretensjonalnych numerów. Gdzieś tam słychać echa Budgie (riff "Heartbreak Hurricane"), gdzie indziej zabrzmi The Who ("Tumbling Down" uderza w tony znane z "Pinball Wizard"), a w jeszcze innym miejscu gitara zacharczy na zeppelinowo. Thunder potrafią zaserwować naprawdę przyjemną akustyczną kołysankę ("Right From the Start"), by zaraz odpalić motocykl i ruszyć w rejony bujającego blues rocka z mocnym basem ("In Another Life", "Shakedown"). Jakby ktoś chciał zakosztować hard rocka lat '80, to "The Chosen One" będzie typowym przedstawicielem odłamu rodem z soundtracków do kina kopanego, album zaś wieńczy fortepianowo-riffowy "There's Always a Loser", idealny dowód, że Thunder potrafią skomponować coś ponad porządny hard rock.


No właśnie, wszystko czego brakuje na "Rip It Up" to jakiegoś pierwszorzędnego killera, numeru-petardy, czegoś co wyniosłoby ten krążek ponad gatunkowe standardy. Thunder zaserwowali pięćdziesiąt minut solidnego, bardzo rzetelnego hard rocka, do którego nie można się przyczepić, bo i doskonale się go słucha. Myślę, że fani klasycznego oblicza rocka będą mieli masę frajdy ze słuchania "Rip It Up" i im nowy album trzeba koniecznie polecić. Tym bardziej, że limitowana wersja rozszerzona jest o dwie płytki będące zapisem udanego koncertu z londyńskiego 100 Club, podczas którego zabrzmiały nie tylko kawałki z "Rip It Up", ale również klasyki zespołu, w tym chyba największy przebój grupy: "Backstreet Symphony". Koncertówka udowodniła przy okazji, że silnik Thunder nie zaśniedział, a kapela nieustannie daje radę.

Grzegorz Bryk