Po dwóch stylowych, niezwykle charakterystycznych, ale w gruncie rzeczy gatunkowo dość konwencjonalnych płytach, trójmiejskie Popsysze zaczęło eksperymentować.
Bo tak to już jest, że ciągnie wilka do lasu, a gdy zespół jest silny osobowościowo i po prostu ambitny artystycznie to te poszukiwania wcześniej czy później muszą nadejść. Jest to pewna próba przewartościowania swojej muzyki, wyniesienia jej na inny poziom, a również udowodnienia - choćby samemu sobie - że potrafi się złamać konwencję. Jarek Marciszewski, Kuba Świątek i Sławek Draczyński swoje eksperymenty dodatkowo sfabularyzowali, podlali sosem rodem z młodopolskich bohem artystycznych - mianowicie zespół udał się do wsi Kopalino, cichej i spokojnej, bo przed nawałem wczasowiczów korzystających z sezonu turystycznego, zamknął się na tydzień w domku wypoczynkowym i tam nagrał płytę, którą ostatecznie zatytułował po prostu "Kopalino". Jak wiadomo odosobnienie, a na dodatek wszelkie uroki natury (Kopalino to lasy, jezioro, latarnia morska, a wreszcie i kurhany), wpływają na kreatywność i tworzą naturalne środowisko do tworzenia rzeczy artystycznych.
O ile w większości przypadków te wszystkie opowieści o zespole odciętym od świata by tworzyć są zazwyczaj zbyt ckliwe i pompatyczne, tak w przypadku Popsysze ta wizja jednak przekonuje. Czuć bowiem w muzyce pewną intuicyjność, ilustracyjność podyktowaną impresją chwili, po prostu jest w niej mocno odciśnięte piętno grania na setkę. Już sama okładka naprowadza na klimat "Kopalino" - szarawy, dość posępny, ciasny i nowofalowo albo nawet post punkowo zimny. Jak wspomniano album jest mocno ilustracyjny, muzycy malują dźwiękiem atmosferę i w tę atmosferę wciągają słuchacza - w budowaniu klimatu "Kopalino" przypomina mi ubiegłoroczny debiut Karoliny Rec, "Resina". Całość ograna została w stylistyce improwizowanego rocka psychodelicznego (przywodzącego na myśl "A Saucerful of Secrets" Pink Floyd) z pewnymi naleciałościami art rocka, post rocka, Popsysze ocierają się też o fusion, free jazz (przede wszystkim rytmicznie), a nawet klimaty bliskie eksperymentom King Crimson - gitarowe, zapętlone warkocze i połamane rytmy naprowadzają na stylistykę Frippa, i choć nie są tak spektakularne, to jednak wystarczająco przekonujące. Myślę, że takie nazwy jak Pustki czy Ścianka powinny delikatnie naprowadzać na brzmienie Popsysze.
Zespół w granicach stylistyki psychodelicznego rocka pozwala sobie na bardzo wiele. Sięga po elementy folku z różnorakich stron, nie tylko Polski ("Wieje Wiatr"), ale i świata. Fragmentami bywa orientalnie ("Słońce"), etnicznie i plemiennie (rewelacyjny "Kurhan"!). Kiedy trzeba, to potrafi ubogacić poszczególne momenty elektroniką, albo zaryczeć mocniej gitarą. Wokal pojawia się, wyśpiewuje surrealistyczne albo odwołujące się do ludowych klechd teksty, ale raczej gościnnie - moc krążka opiera się na fenomenalnych partiach instrumentalnych, kapitalnie budujących klimat i ilustrujących aktualne nastroje muzyków. Psychodeliczno rockowe eksperymenty Popsysze są interesujące i wciągające, a przede wszystkim rzeczywiście brzmią jakby były podarunkiem chwili. Jeśli wierzyć zespołowi na słowo, to większość materiału powstała w ciągu tygodnia pobytu w Kopalinie - to dowodzi jak kreatywnym zespołem jest Popsysze, bo myślę, że stworzenie samego tylko wieńczącego krążek utworu "Latarnia", wielu innym grupom zająłby przynajmniej siedem dni. Przy tym zespół brzmi całkiem przyzwoicie, i nawet jeśli pojawiają się pewne niedoskonałości brzmieniowe, to rekompensuje je jego organiczność.
Eksperyment grupie Popsysze udał się bez wątpienia, poszukiwania nie były daremne i "Kopalino" trzeba rozpatrywać w kategoriach sukcesu artystycznego. Nie jest to muzyka łatwa, dźwięki są artystyczne, ale też nie do bólu awangardowe, nie podane w formie niestrawnego poczucia tworzenia "sztuki dla sztuki". Album z pietyzmem buduje klimat, jest wyjątkowo ilustracyjny i bez wątpienia nagrany "na stówę", bo to po prostu czuć, jak improwizują i jak iskrzy pomiędzy muzykami. Atmosferą krążek powinien zdobyć serce każdego miłośnika niebanalnego rocka alternatywnego.
Grzegorz Bryk