Rzadko, ale zdarzają się wieczory, gdy granatowe niebo rozświetla niezwykle jasna gwiazda, a wokół niej pojawia się muzyczna mgławica. Takiego oryginalnego zjawiska byliśmy świadkami w Polsce. W kosmiczną przestrzeń krajowych dźwięków wpłynęli jedną silną falą Tides From Nebula.
Wystartowali z Warszawy zaledwie rok temu, by dzisiaj grać na najważniejszych festiwalach muzycznych w kraju, w dodatku jako triumfatorzy. Zwycięstwa na Asymmetry Festival czy Knock Out w Krakowie wydają się oczywiste, bo chłopaki już dawno zostawili konkurencję daleko na Plutonie. Co więcej, dokonali tego bez wokalu, stawiając na moc gitarowego sztormu. Już pierwsze dźwięki na płycie wprowadzają w mistyczny klimat Uniwersum, żeby osiągnąć punkt kulminacyjny w "Tragedy Of Joseph Merrick" i zakończyć podróż, symbolicznie zażywając tabakę o smaku morelowym w "Apricot".
Nie istnieją granice percepcji dźwięków, a muzyka ma wymiar globalny, nie ograniczając gustów potencjalnych odbiorców. Tajemnicza siła zatacza zmysłowy krąg, wprowadzając w trans. Lawiruje na granicy ambientu, eteryczności, metalu i progresywnego rocka. Teksty układają się same, bo każdy uczestnik tego misterium tworzy indywidualną historię. Taką magiczną aurę posiada Tides From Nebula. Trudno się dziwić, że kolejne zagraniczne bandy zapraszają ich do współpracy. Wszystko jest spójne i dopracowane. Ich muzyka, kosmiczna ideologia i estetyka wydawnictwa. Światowy poziom. A to dopiero początek, bo jak twierdzą chłopaki, "it takes more than one kind of telescope to see the light".
Zakładając, że zespół nie wyczerpał już limitów energii i jej kosmiczne zasoby są odnawialne, to możemy spodziewać się, że spektakularna mgławica jeszcze przed nami. Poczekamy, "shall we?"
Magdalena Kotowska