Już od pierwszego riffu napędzającego numer "World on Fire", który otwiera debiut grupy Killing Silence czuć, że z głośników sączy się kawałek światowego rocka. A po prawdzie zespół rozpoczął swe podboje w województwie mazowieckim.
Krzesać riffy zaczęli w 2014 roku, zagrali nawet przed Black Sabbath, ale obecny skład, odpowiedzialny za "Traces", funkcjonuje dopiero od roku. Ciężko powiedzieć, czy siłą napędową był pochodzący ze Stanów Zjednoczonych Ryan Pasko, ale to zdecydowanie jego wokal robi za głównego gwiazdora debiutu Killing Silence. Nie ma w tym zresztą nic złego, bo Pasko to dobre, rockowe gardło, temperament i rozpoznawalne, niezwykle chwytliwe linie wokalne. Chwytliwość to bez wątpienia słowo klucz w twórczości Killing Silence, czasami zespół zbliża się nawet do pop rocka, choć zdecydowana większość materiału z debiutanckiego krążka pachnie duchem pierwszorzędnego amerykańskiego rocka z największych list przebojów - sprzed paru lat co prawda, ale zawsze. Gdzieś tam pogrywa również stylistyka grunge'a. Wytrychami w zrozumieniu tego, co grają Killing Silence mogą być takie nazwy jak Foo Fighters, Queens Of The Stone Age, Kings of Leon, pokrótce również Pearl Jam, bo Pasko umie być vadderowy.
Wokalista niepodzielnie rządzi numerami, choć to co dzieje się na drugim planie jest równie interesujące. Świetna, rozszalała sekcja, co rusz serwująca jakieś ozdobniki idealnie współgra z dosłownie kapitalnymi gitarami. Maciej Konecki i Przemysław Wiśniewski budują te swoje gitarowe frazy w taki sposób, że pewno sam Slash uśmiechnąłby się pod puklem swych bujnych włosów. To co jest najlepsze w "Traces" od gitarowej strony, to wypływający spod palców czystej krwi hard rock delikatnie skąpany w grunge'owym brudzie. I wszystko byłoby absolutnie wspaniale, gdyby w trakcie produkcji nie zadecydowano, by środek ciężkości brzmienia przenieść z masywnych gitar na wokalistę. To oczywiście nie tak, że w studiu coś porządnie sknocono, wręcz przeciwnie, bo płyta brzmi bardzo zadowalająco - Przemysław Wejmann zmajstrował wszystko w zgodzie ze współczesnymi standardami. To była prosta decyzja: robimy płytę z przebojowym, lekko popowym, choć również delikatnie przybrudzonym rockiem, czy stawiamy na czystej krwi hard rock. To jak wybór pomiędzy wspomnianymi Foo Fighters a Slashem. Ostatecznie postanowiono przygasić nieco rockowy ogień gitar, stępić ich ostrość, stłumić ciężkość, zamieść co większe kłaczki brudu i skryć je pod brylującym wokalem oraz udanymi liniami melodycznymi. Osobiście uważam, że gdy ma się w zespole takie gitary, to grzechem jest ich nie pokazywać. Nie ma jednak co gdybać, bo "Traces" brzmi jak brzmi i kwestionowanie decyzji zespołu jest co najmniej nie na miejscu.
Bo jak już zostało powiedziane, debiut Killing Silence ma wszystko, by powalczyć o rozgłośnie radiowe. Nie są zbyt ostrzy, by ich nie grać na antenie, za to są wystarczająco melodyjni by pokazać się na kilku mniej lub bardziej rockowych listach przebojów. Słuchając "Traces" byłoby zresztą z czego wybierać, bo jest tu jedenaście numerów, a co jeden to petarda. Do tego nawet stopnia, że album zlewa się w jeden potok bajeranckich piosenek, które ciężko od siebie odróżnić - i ponownie: gdyby wyciągnąć gitary zza pleców wokalisty, od razu zrobiłoby się bardziej różnorodnie. Bez wątpienia takim wywietrznikiem jest tu wieńczący album "Following The Storm" z powodu akustycznego charakteru, nieźle też pogrywa rozpędzony "The Box", hard rockowy "World on Fire", pełen balladowego, pop-rockowego kolorytu "To The Young One" i grunge'owy, nieco w duchu Audioslave "Inside".
Killing Silence zagrali więc kawałek bardzo modnego, chwytliwego i światowej klasy rocka w stylu największych gwiazd amerykańskiej sceny. Gdyby pochodzili z Kalifornii to pewnie jeszcze parę lat temu pojawiliby się na ważnych listach przebojów i zdobyli rzeszę fanów wśród młodszych słuchaczy. W moich oczach to świetny debiut, ale raczej sezonowy, bo wprawdzie słuchałem tej muzyki z ogromną przyjemnością, ale ostatecznie nie wypaliła na mnie poważniejszego piętna. Może gdyby tak podkręcić trochę te gitary...
Grzegorz Bryk