Prędzej czy później każda kapela wydaje album zatytułowany jej nazwą. W przypadku T.Love nastąpiło to później, jesienią kariery zespołu, która jest także jesienią jej obecnych możliwości.
Tak oto nowy album T.Love to zestaw trzynastu niewinnych piosenek, które świata nie zbawią, nie uczynią go też lepszym, ale pewnie okryją się złotem i platyną, bo ile ten kruszec dziś znaczy? Pytania retoryczne są zresztą dobrą figurą, która opisuje nowe kompozycje T.Love. Można wszak odnieść wrażenie, że kapela nagrała i napisała już wszystko, a czasy jej świetności przeminęły. Muniek Staszczyk i pozostali muzycy zespołu zarejestrowali więc album sentymentalny, puszczający oko do wcześniejszych nagrań, pozbawiony jednak szaleństwa i buntu.
Po pewnymi względami "T.Love" jest więc podsumowaniem, rzeczą na do widzenia od grupy, której to członkowie nie mają jednak dość siły, aby raz jeszcze dołożyć na instrumentach i sprowokować świat słowami. Kryją się zatem pod płaszczami sentymentalnych staruszków, od czasu do czasu przypominając o swoich pop rockowych standardach ("Bum Kassandra"), częściej osadzając się jednak we właściwym tej marce, nieco pikantnym humorze ("Alkohol", "Blada", "Kwartyrnik") lub wysyłając sygnały do radia ("Pielgrzym", "Marsz"), które dziś i tak woli Natalię Nykiel od Muńka i jego ekipy.
Najmocniejsze akcenty albumu to utrzymana w konwencji ballady "Warszawa Gdańska (In Loving Memory Of David Bowie)", która ponad piękną dedykacją charakteryzuje się przyjemnym, ciepłym klimatem. Generalnie ballady są dziś mocną stroną T.Love (dodajmy do tego kompozycję "Marta Joanna od Aniołów"), mocniejszą, niż numery energetyczne. Warto dodać, że te proporcje nigdy nie były tak rozchwiane. Muzycy grupy nie bali się energii rock n' rolla, tak jak nie bali się odważnych ballad. Tego pierwszego dziś się boją albo nie mają już siły, aby grać w tej konwencji.
Szczątkowo T.Love przypomina o swoich pazurach w kompozycji "Niewierny patrzy na krzyż", opartej na fajnym pulsującym klimacie, ciekawych efektach i nieco mrocznie brzmiącym Muńku, a także w "Lubitz i Breivik", czyli prowokującym, trzymającym się standardu zespołu numerze, który dodatkowo ubarwiają klimatyczne chórki i fajne elektroniczne patenty. Elektronika, nazywana przez zespół disco, mocno rozwija się także w utworze "Ostatni gasi światło", będącej aneksem-popierdółką do bogatej dyskografii zespołu, zarówno jeśli chodzi o słowa, jak również muzykę.
W każdym razie, pomijając niektóre wyjątki, T.Love wciąż prezentuje się interesująco jeśli chodzi o teksty ("Siedem", "Warszawa Gdańska (In Loving Memory Of David Bowie)", "Niewierny patrzy na krzyż", "Lubitz i Breivik"), choć niekiedy pojawia tu się zbyt dużo sentymentów. Tak jak Kazik w Kulcie próbuje śpiewać o wesołym życiu emeryta, tak Muniek Staszczyk na nowym albumie T.Love zbyt dużo oddał swojej familijnej prywatności ("Moi rodzice"). Tego typu utwory nie mają szansy wpisać się do masowej świadomości słuchaczy, mogłyby raczej być częścią solowej płyty artysty.
W sumie więc trudno powiedzieć, że na "T.Love" znalazły się utwory, które wejdą do kanonu twórczości zespołu. To w dużej mierze mało interesujące piosenki przypominające o Muńku i jego zespole, choć nie przywołujące dużych możliwości i żywego dziedzictwa T.Love. Kapela chyba powoli gasi już światło.
Konrad Sebastian Morawski