Haken

Affinity

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Haken
Recenzje
2016-12-20
Haken - Affinity Haken - Affinity
Nasza ocena:
9 /10

Trudno powiedzieć, w którym momencie to nastąpiło, ale albumy londyńskiej kapeli Haken wywołują dziś duże zainteresowanie w środowisku rocka i metalu progresywnego. Jest też tak w przypadku krążka "Affinity".

Haken to zespół działający na scenie od dziewięciu lat, który wydał dotąd trzy duże albumy, będące odzwierciedleniem stopniowego rozwoju instrumentalnego i wokalnego, szerzej: artystycznego, jego twórców. Każdy z trzech dotychczasowych krążków - "Aquarius", "Visions" i "The Mountain" - wnosił coś wyjątkowego do bogatego katalogu światowej progresji. W zespole doszło w tym czasie do kilku mniej znaczących zmian składu, ale trzon Haken pozostaje nienaruszony. W rezultacie "Affinity", czwarte duże dzieło Anglików, można określić jako jedno z dużych wydarzeń bieżącego roku. Czy słusznie? Owszem, muzycy grupy znajdują się w wysokiej formie.

Kapela na nowej płycie, zapraszając do retrospektywnej gry, pyta o nieskończoność, przemijanie, a także o obecność istot żywych tu i teraz. Ross Jennings te moralne dylematy prezentuje z właściwą sobie, trochę depresyjną, acz wgryzającą się pod skórę manierą wokalną, zaś pięcioosobowy skład instrumentalistów owym pytaniom o istotę bytu nadaje charakterystyczną formułę. To dziś zespół o dojrzałym, wypracowanym stylu, choć nie bojącym się eksperymentów, o czym świadczy "Affinity". Wystarczy wejść do radiotelegraficznego wstępu do albumu pod postacią krótkiego utworu "affinity.exe", aby z owym eksperymentatorium bliżej się zapoznać. Zresztą sama oprawa graficzna krążka - pełna łamigłówek, schematów, oldschoolowych projektów o niskiej ilości bitów na ekranie - prezentuje się bardzo interesująco. Anglicy stworzyli coś w rodzaju muzycznego systemu operacyjnego, datowanego gdzieś na 1985 rok, czyli na czasy Microsoft Windows 1.0. Kto by więc przypuszczał, że w związku z płytą angielskiej kapeli prog rock/metalowej pojawią się pojęcia z historii cyfrowej elektroniki? A jednak!

Wróćmy jednak do samej muzyki. Pełniący funkcję pierwszego singla utwór "Initiate" charakteryzuje się intensywnym klimatem, pełnym świetnych i zarazem spójnych zagrywek gitarzystów Richarda Henshalla i Charlesa Griffithsa, a także partii perkusyjnych Raymonda Hearne. Nad całością roznoszą się także właściwe Haken klawiszowe uszlachetniacze w wykonaniu Diego Tejeidy. Oni wszyscy sprawiają, że słuchacz z miejsca odnajduje się w klimacie, którego miał już okazję doświadczyć na trzech poprzednich albumach formacji. Tożsamość Haken pozostaje nienaruszona. Dlatego już w "Initiate" łatwo można natknąć się na nagłe przyspieszenia tempa, swobodne improwizacje i fragmentami niemalże złowieszczy klimat.

Kapela ma się naprawdę nieźle. Poza tym wciąż intryguje. Opowieści Rossa Jenningsa - zobaczę rzeczy, w które nie uwierzysz w jutrzejszych wspomnieniach - stanowią uwerturę do zagadkowych wędrówek Haken. Tak oto kompozycja "1985", brzmiąca w swym tytule nieco w nomenklaturze George'a Orwella, charakteryzuje się specyficznym oldschoolem, będącym słowem kluczem dla "Affinity". Anglicy wypełnili ów utwór licznymi smaczkami, jak z niezbyt bogatego zestawu dźwięków zapisanych w starym systemie Windowsa. Trwający przeszło dziewięć minut "1985" w zestawieniu z dobrze brzmiącym rockiem progresywnym, niekiedy dość drapieżnym, tworzy sentymentalny efekt i wywołuje lawinę nostalgicznych emocji, w których to jednak nie brakuje optymizmu. Szczególnie dobre wrażenie generują brzmiące po staremu "cyfrowe" solówki.

Na nowym krążku Haken - niemalże tak jak w trybie MS DOS - nie brakuje udziwnień i niekończących się korytarzy. Utwór "Lapse" w pierwszych dźwiękach charakteryzuje się dziwną kruchością, niczym bańka mydlana, aby wraz z gęstniejącym instrumentarium przechodzić do różnych sentymentalnych zagrywek gitarowych i klawiszowych, wreszcie docierając do klasycznego prog rockowego finału. Punktem kulminacyjnym "Affinity" wydaje się monstrualna kompozycja "The Architect", w której gościnnie wystąpił Einar Solberg z Leprous. Monstrualność tego utworu nie polega wyłącznie na prawie szesnastu minutach jego trwania, ani też na rozbudowanym tekście - oszczędź mi swojej archaicznej empatii! - ale na ilości zastosowanych środków i pomysłów.

Ta wcale nie najdłuższa kompozycja w dziejach grupy ma w sobie coś bardzo niepokojącego. Ma też sporo egzotyki, niespodziewanej łagodności, fantastycznych przestrzeni i w sumie więc częstych zawirowań klimatu. Instrumentaliści Haken wiją się tutaj jak węże, zasypują słuchacza serią gitarowych i klawiszowych zagrywek, tworzą zawieszony w cyberprzestrzeni klimat, zwalniają, przyspieszają, wchodzą w stan muzycznej hipnozy. Trudno mi więc wyobrazić sobie zagranie "The Architect" w całości podczas koncertów. Poziom zawiłości tego utworu, pomimo nośnych nazwijmy to: refrenów, wydaje się bowiem zaprezentowany na poziomie "hard", nawet mając na uwadze, iż wciąż mówimy o muzyce progresywnej. Przy okazji muszę powiedzieć, że w tej kompozycji Ross Jennings zaprezentował wyborną stronę swoich wokalnych możliwości, nie będąc przy tym zbyt gościnnym wobec zaproszonego Solberga. To w sumie więc jeden z najważniejszych tegorocznych utworów Haken.

"The Architect" rozdziera tracklistę płyty na dwie części. O pierwszej już napisałem, a co się dzieje w drugiej? Gdzieś pomiędzy poszukiwaniem cybernetycznych bóstw a wyobrażeniami na temat przygód Kevina Flynna wyłania się "Earthrise". To dla odmiany zaledwie niecałe pięć minut muzyki, podniosłej, nad wyraz zwiewnej, co przecież nie jest regułą w przypadku Haken, a raczej rzadko spotykanym zjawiskiem. Kapela opiera się tu na optymizmie, tak jakby chciała oczyścić się po ogromnym ładunku emocji płynących z "The Architect", ale katharsis nie następuje. Formacja za to znowu bardzo mocno zaakcentowała swoją progresywną grę w utworze "Red Giant", opartym na dziwnym pulsującym motywie z poszarpanymi wokalami Jenningsa. Najważniejszy moment czerwonego giganta następuje w uduchowionej przestrzeni, z ledwo słyszalnymi wokalizami, wzniecanej jakby z instrumentów klawiszowych.

Haken naprawdę nie daje się złapać w stereotypowe pułapki. Zespół z każdym kolejnym dźwiękiem zaskakuje, o czym najlepiej świadczy niemalże wystrzelony z cyfrowej procy utwór "The Endless Knot". Intro tego numeru, oparte na systemowych klawiszach, szatkuje wyobraźnię na miliony małych kawałków. Co się dzieje w tej części "Affinity"?! Niektórych odpowiedzi udziela Ross Jennings - w świecie, gdzie nie ma jutra - choć dynamizm instrumentalistów dorównuje wszelkiej ekspresji wokalnej. To najbardziej żwawy utwór na krążku. Wow! "The Endless Knot" zasłużenie został wybrany na drugiego singla z nowego materiału Anglików. Po pierwsze ze względu na jego wyjątkowe tempo, po drugie, gdyż dobrze ilustruje cybernetyczny klimat dzieła, zaś po trzecie, bo brzmi wręcz zajebiście!

W finale dzieła znajduje się "Bound By Gravity", czyli trzeci z wielowątkowych utworów na płycie. Na wstępie koi swą łagodnością, niemalże usypia, stopniowo w owej rozkoszni się osadzając. Ross Jennings tutaj po prostu śpiewa, starannie dobierając słowa i współpracując z chórkami. W towarzystwie umierającego słońca. Okazuje się bowiem, że koncepcja "Affinity" ukojenia nie przynosi, a przynajmniej nie w tradycyjnej formule. Anglicy zaprezentowali wszak wizję rozpadającego się świata i poszukiwaniach nowego, nawet jeśli miałby on zostać skonstruowany w cyfrowych przestrzeniach. Zauważalna nieziemskość "Bound By Gravity" ten stan dobrze akcentuje. Utwór nie wybucha. Muzycy pozostawiają go w pewnym niedopowiedzeniu, tak jakby sami nie byli pewni świata, który wykreowali. Radiotelegraficzne outro, łączące dzieło w klamrę, choć pozostawiające wiele kwestii otwartych każe więc ubiegać się o kontynuację "Affinity". Trudno stwierdzić czy druga część tego albumu zostanie kiedykolwiek zarejestrowana, ale już teraz jestem przekonany, że Haken to już czołówka światowego rocka progresywnego. Kapela jest dziś wielka, a "Affinity" tą wielkość cementuje.

Konrad Sebastian Morawski