Breaking Habits
Gatunek: Rock i punk
Wreszcie doczekaliśmy się polskiej supergrupy z prawdziwego zdarzenia. Nie jakiejś tam odpustowej zgrai muzykantów do kieliszka, ale ekipy złożonej z prawdziwie topowych muzycznych zakapiorów.
Projekt długo leżakował, dojrzewał w ciszy, skryty przed wścibskimi uszami dziennikarzy i nieobarczony olbrzymimi oczekiwaniami fanów. Historia rozpoczęła się w roku 2013, kiedy Maciej Meller, gitarzysta akuratnie rozwiedziony z macierzystym Quidam, wszedł w konszachty z Maćkiem Gołyźniakiem - perkusistą Sorry Boys, współpracującym sesyjnie chociażby z Moniką Brodką. Brakowało im basu i głosu, zaprosili więc do współpracy lidera Riverside oraz ojca Lunatic Soul, Mariusza Dudę. Zjedli kolację, pogadali, powymieniali się pomysłami a wreszcie weszli do studia i w - jak głosi legenda - dwa wieczory nagrali materiał, który miał przez długie miesiące czekać na dogranie wokali Dudy. Kiedy wreszcie zaczęły tu i ówdzie pojawiać się zajawki "Breaking Habits" można było spodziewać się wszystkiego, a mimo to trio zaskoczyło ostateczną zawartością albumu.
Jest to przede wszystkim kwestia faktu, że każdy z muzyków władował się w gatunek, z którym nie jest kojarzony. Kto by się bowiem spodziewał, że Maciej Gołyźniak (prawdziwy gwiazdor na "Breaking Habits"), kojarzony raczej z alternatywnym popem/rockiem, okaże się kapitalnym bębniarzem hard rockowym, w każdym numerze otłukującym bębny z gracją bez mała Bonhama albo Keitha Moona. Maciek Meller natomiast, który jest niejako uczniem gitarowej szkoły Gilmoura i Rothery’ego, zacznie krzesać pachnące klasyką hard rocka riffy. Jest jeszcze Mariusz Duda - co prawda nie z jednego pieca chleb już jadał, ale jakoś nie pozwalał sobie na wycieczki w stronę tak gęstej psychodelii, a i nigdy wcześniej nie miał możliwości tak beztrosko pohasać sobie po gatunkowych łąkach.
Materiał nagrywany był na setkę i to słychać. Improwizacje ciągną numery w różnorakie terytoria, ale bez różnicy czy jest to hard rock czy rock psychodeliczny, smakują wybornie. Najlepszym przykładem jest tytułowy numer, będący instrumentalną wizytówką albumu - rozkręca się powoli, leniwie i po prawdzie nie wiadomo w jakim kierunku może zawędrować, doskonale słychać jak trio się dociera i wzajemnie szuka pomysłu na rozpędzenie kawałka, jak świetnie się im ze sobą jammuje i odkrywa kolejne instrumentalne figury.
Całość rozpoczyna typowa rockowa petarda "Birds of Prey" z zadziornym riffem, intuicyjnymi solówkami i dosłownie wgniatającą w ziemię częścią perkusyjną w drugiej połowie utworu. Później jest bluesujący na hard rockowo "Feet On the Desk" z przyjemnym, surf rockowym refrenem. Ta kompozycja również przechodzi w improwizowaną kanonadę, w której tym razem ze swoją gitarą siłuje się Meller. "Shapeshifter" to taki rodzynek na "Breaking Habits" - ładnie zaśpiewana pioseneczka, która poprzez skoczność i melodyjność nie wystraszy nieco mniej otwartych słuchaczy. "Against The Tide" prócz tego, że unurzany jest w sennej psychodelii potrafi też zadziwić funkowymi zagrywkami. "Tattoo" to utwór po trosze gilmourowy (charakterystyczny riff), natomiast "Floating Over" najbliższy jest twórczości Riverside, przynajmniej do momentu, gdy kompozycja znów przeradza się w całkiem udany, psychodeliczny jam session. Wieńczący album "Into The Wild" sam doskonale się opisuje, bo rzeczywiście to najdzikszy instrumentalnie fragment płyty.
No i cóż. Bohaterów "Breaking Habits" ma trzech - dla mnie na największego wyrósł Gołyźniak, bowiem jego perkusja jest po prostu fenomenalna, burzy schematy i w najlepsze świruje. Meller również zadziwił, bo kto by się spodziewał, że ten pogodny art-rockowiec od atmosferycznych, przeciąganych solówek, ma tyle piekła po palcami, a jego gitara potrafi tak drapieżnie zacharczeć. Duda napisał niezłe wokale i z lubością szalonego naukowca oddaje się eksperymentom i improwizacjom. Zupełnie niepotrzebnie i zdecydowanie za często przepuszczono jego wokale przez różnorakie efekty - burzy to nieco spontaniczność płyty. Ale poza tym "Breaking Habits" to fantastyczna niespodzianka od świetnych muzyków, którzy przełamali stylistyczne bariery i pokazali się od strony, od której ich do tej pory nie znaliśmy. Byle więcej takich supergrup!
Grzegorz Bryk