Płonę! Płonie moja dusza, a serce w heroicznym rozpędzie pompuje ostatnie litry krwi. Istnieję już tylko w wyblakłych wspomnieniach, czas dla mnie prawie się zatrzymał, straciłem kolor, ciemność zwyciężyła, triumfuje!
Z prochu powstałem i w proch się obracam, tylko cichy szelest jesiennego wiatru próbuje zainteresować się moim losem, bezskutecznie! Jestem martwym krukiem, który za chwilę rozbije się o ziemię i nikt nie będzie o mnie pamiętał. Serce tego świata i moje serce upadły. Pustka. To jeden ze scenariuszy, jakie w słuchaczu może wykreować dziesiąty album szwedzkiej Katatonii zatytułowany "The Fall Of Hearts".
W ostatnich latach zmienił się trochę skład tej mrocznej kapeli, ale nie zmieniła się jej filozofia. "The Fall Of Hearts" to posępna kombinacja rocka w wymiarze progresywnym z silnymi wpływami metalu i gotyckiego anturażu, a wszystko to podszyte subtelną ilością depresji i mroku, będących podstawą tożsamości kapeli. Pomimo nieobecności Pera Erikssona i przede wszystkim Daniela Liljekvista grupa pozostała wierna swoim pomysłom wypracowanym w XXI wieku, kiedy to w zasadzie zerwała z doomem i mocniejszymi odmianami metalu, skupiając się na brzmieniu atmosferycznym, niestroniącym od progresywnych przestrzeni i ukłonów w kierunku rocka. Katatonia pozostaje sobą, w czym zasługa oczywiście dwóch liderów Jonasa Renkse i Andersa Nyströma, choć paradoksalnie akustyczny album "Sanctitude" sprzed roku zbyt mocno wywindował poprzeczkę, aby dziś "The Fall Of Hearts" można było uznać za wyjątkowy materiał.
Tak oto w dwunastu depresyjnych pieśniach tworzących dziesiątą płytę Katatonii nie zabrakło kompozycji o nieregularnej strukturze, wypełnionych zaiste progresywnymi zmianami tempa i klimatu, a także bogatym wachlarzem prezentowanych instrumentów, ale zarówno w przypadku utworu "Takeover", jak również "Sanction" i "Last Song Before The Fade" kapeli można niekiedy zarzucić chaos. W niektórych momentach kawałki te sprawiają wrażenie niezdarnie ze sobą posklejanych ścian instrumentów, aby równocześnie magnetyzować kapitalnymi finałowymi improwizacjami na poziomie gitar i perkusji (w tej materii moim faworytem jest "Takeover").
Odczuwalna fragmentami nieregularność zespołu nie jest jednak aż tak bardzo istotna wobec atutów dzieła. Na krążku, zdecydowanie czerpiącym z metalu, nie zabrakło bowiem kompozycji wzbudzających uzasadnione (i dobre!) skojarzenia z kondycją Katatonii na przełomie XX i XXI wieku. Sprawnymi reprezentantami "The Fall Of Hearts" w tej materii są "Serein" i "The Night Subscriber", sprawiedliwie obdzielone patentami pomiędzy melancholijnym rockiem i ostrym metalem, akcentowane pięknymi wykończeniami partii klawiszowych. Tymczasem "Shifts", też nawiązujący do przeszłości - tym razem niedalekiej, charakteryzuje się smutnym balladowym klimatem i serią nietypowych pogłosowych urozmaiceń.
W każdym razie jednym z tych utworów, który pozwoli zapamiętać "The Fall Of Hearts" na dłużej jest kompozycja "Old Heart Falls". Utwór oparty na spopielonym tekście - sorrow will find you - mógłby dziś być sztandarem Katatonii. Numer zabija swoim pozornym spokojem, rozstraja nerwy stopniowo budowanym napięciem i w pełni oddaje kapitalną okładkę autorstwa Travisa Smitha. Tymczasem fantastyczne skojarzenia przywołuje "Decima", czyli utwór osadzony trochę w klimacie akustycznego "Sanctitude", a więc oparty na melancholijnych zagrywkach, w pewnym momencie zawieszonych w depresyjnej próżni, w finale uderzający mocnym instrumentarium. Na albumie daje się także odczuć intrygującą plemienność zespołu. Kompozycje "Residual" i "Serac" przenoszą w okolice rzadko odkrywanego przez Szwedów muzycznego rytuału - bębny Daniela Moilanena i instrumenty perkusyjne JP Asplunda stanowią pod tym względem największy atut, choć i wokale Jonasa Renkse zdają się przenosić w okolice zapomnianego świata naturalnych, korzennych dźwięków. Obok tej muzycznej plemienności Katatonia nie zapomina jednak o swojej tożsamości. Gra tak, jakby nie miało być jutra. Nie oszczędza instrumentów i proponowanych środków.
A może jutra nie będzie? Depresyjność Szwedów potrafi udzielić się każdemu! All Dreams Have Turned To Strife! Ten zespół mógłby tworzyć soundtracki dla samobójców... może już to robi? Niemal na twarzach czasu ten gorzki wniosek utrwala kompozycja "Pale Flag", jakby odliczana na gitarze przez Nyströma i akcentowana hipnotyzującym wokalem Renkse, znowu przeniesiona do plemiennego rytuału, smutna, pełna goryczy, pozbawiona optymistycznego przesłania. Wybornym stemplem na krążku okazuje się natomiast "Passer", będący dobrą formą podsumowania nowego materiału szwedzkiego zespołu. Z jednej strony Katatonia gra tutaj porywająco, niczym narkotyk zaraża swoim depresyjnym klimatem i sprowadza słuchaczy na popioły ich wyobrażeń o życiu, inwestując w sprawne żonglowanie klimatem pomiędzy rockiem a metalem, ale z drugiej strony nie wszystko tutaj do siebie pasuje. W tej rozbudowanej kompozycji pojawiło się kilka problemów charakterystycznych dla otwierającego album "Takeover", tak jakby przejścia pomiędzy kolejnymi fragmentami utworu nie zostały dopracowane. Na szczęście dzieje się to incydentalnie.
Na edycjach specjalnych "The Fall Of Hearts" Katatonia udostępniła jeszcze trzy kawałki. Ja trafiłem na zaśpiewany po szwedzku "Vakaren", który... mógłby być najlepszym utworem w regularnej trackliście krążka! Oparty na świetnym elektronicznym efekcie numer, prowadzony hipnotyzującą gitarą, idealnie wpisuje się w wokal Jonasa Renkse. Zdecydowanie lepiej, niż wszystko, co Katatonia przedstawiła na "The Fall Of Hearts". Być może więc wstawki elektroniczne będą wyznaczać przyszłość zespołu? Na razie mój ulubiony utwór z nowego albumu pełni funkcję dodatku. Trochę to smutne, iż formacja wykazała się brakiem instynktu, lekceważąc wielkość "Vakaren". W sumie jednak dziesiąty album zespołu znowu otwiera przed słuchaczami ten ponury świat, jaki jest nieodłączoną częścią zespołu. To jego wielka wartość. Szwedzi pozostają w dobrej formie, są wyraziści i potrafią kształtować emocje słuchaczy. Gdybym miał jutro umrzeć to chciałbym mieć Katatonię przy sobie.
Konrad Sebastian Morawski