Nie było to przecież tak dawno, ledwo dwa lata temu, gdy zachwycałem się przecudnym, baśniowym albumem "Cloud Kingdoms" od ekipy, która co prawda korzeniami z Podkarpacia, ale swoją muzyką bezwzględnie zasługującej na gromkie brawa w halach całego świata.
Spiral znów czaruje, tworzy te swoje muzyczne bajki skrzące się kolorami, z pomocą instrumentów wznosi zaklęcia z nut i zabiera nas, jak tę Dorotkę, do krainy Oz. Zakładamy Srebrne Trzewiczki i mając za towarzysza podróży magiczny wokal Uli Wójcik, która robi za Blaszanego Drwala, Stracha na Wróble i Lwa w jednym, przeżywamy kolejne przygody. Raz to spokojniejsze, impresjonistyczny by zaraz stanąć oko w oko z naładowanym gitarowymi riffami cyklonem. Chociaż tych burz na "Bullets" jakby mniej niż wcześniej. Debiutancki "Urban Fable" (koncept album o dziewczynce w białej sukience przemierzającej wraz ze swym białym kotem postindustrialny, mroczny świat) czy "Cloud Kingdoms" zdecydowanie mocniej żonglowały napięciem.
"Bullets" to album spokojniejszy, względnie stonowany. Pierwsze poważniejsze riffy pojawiają się dopiero w drugiej połowie krążka ("Crumbs"). Wcześniej krążek jest na specyficzny, spiralowy sposób post-rockowy. Raczej powolny, dużo bardziej atmosferyczny, wypełniony pogłosami i gęsty. Kompozycje są proste, pojawia się nawet fortepianówka ("Her Majesty") i instrumentale (krótki "Color Me Amazed" i klasycznie post-rockowy "10 100 Soviets Running"). Brakuje mi przede wszystkim tego, co było charakterystyczne wcześniej, czyli unurzania się w trip-hopie i rozszalałej rytmiki. Rytm był piekielną siłą Spiral. Na "Bullets" beat ma mniejsze znaczenie, a dużo mocniej zaakcentowano gęste, bardzo przestrzenne, post-rockowe, trochę nawet rozlazłe czy rozpływające się brzmienie. Bodaj tylko "Cops And Robbers Song" odsyła do stylistyki sprzed dwóch lat.
Oczywiście nie ma co wieszać psów, że zespół tym razem wybrał nieco inną drogę. To nawet lepiej, że eksperymentuje i poszukuje czegoś nowego. Już sam fakt, że nagrał dwie piosenki w rodzimym języku jest godny zauważenia. Tym bardziej, że to naprawdę udane numery. Najważniejsze, że band wciąż czaruje. Spora w tym zasługa bajecznego wokalu Uli Wójcik, która potrafi być delikatna i ulotna, ale również drapieżna, liryczna, ale i ekstatyczna, na swój sposób neurotyczna. Po prostu ma w głosie ten rodzaj muzycznej charyzmy jak Bjork albo Kate Bush. To właśnie Ula ciągnie "Bullets" i stanowi o sile wydawnictwa, ona w głównej mierze wyczarowuje te spiralowe historie unurzane w spiralowych, wielobarwnych światach. Instrumentalnie płyta jest jednak zbyt bezpieczna, nie chciałbym powiedzieć, że nudna, ale jakby mniej zaangażowana. Ula mniej zaangażowana nie jest na pewno i po prostu wzięła ciężar krążka na siebie, by dać odsapnąć kolegom.
Ja jednak wolę, gdy jej koledzy nie odpoczywają. Spiral jest kapelą-ewenementem w naszym kraju. Zupełnie odrębną, inną, balansującą na granicy bajkowości i surrealizmu. Artystyczną, ale w obrębie muzyki pop. Oni się po prostu pięknie wymyślili. Bezprecedensowo. "Bullets" podoba mi się mniej niż wcześniejsze dokonania Spiral, ale wciąż podoba mi się bardzo. Eksperymenty brzmieniowe są dobre, ale rezygnacja z rytmu już mniej. Nie zmienia to faktu, że kto nie zna Spiral, ten trąba!
Grzegorz Bryk