My Chemical Romance

The Black Parade/Living With Ghosts

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy My Chemical Romance
Recenzje
2016-11-04
My Chemical Romance - The Black Parade/Living With Ghosts My Chemical Romance - The Black Parade/Living With Ghosts
Nasza ocena:
8 /10

Najlepsza płyta w dziejach emo punku na dziesiąte urodziny ukazuje się w nowej, poszerzonej wersji.

Za moich licealnych czasów na jednym z forów internetowych istniała grupa "Gardzę Green Day gdziekolwiek jestem", a brak sympatii do grupy Billy'ego Joe rozlewał się na wszystkie jej pokrewne. Może i treściowo takie "American Idiot" godne było zawieszenia ucha, za to muzycznie... no, tu już można dyskutować. Ani to przesadnie zadziorne, ani oryginalne.

Wtem w 2006 roku ukazuje się "The Black Parade" My Chemical Romance i powoduje opad szczęki hejterów. Stoją za nim chłopięta, owszem, równie wypacykowani i przerysowani, co ich dotychczasowi koledzy, ale doskonale pasujący do konwencji "czarnej parady". Na wokalu stoi obdarzony histeryczną manierą Gerard Way, która jednak świetnie oddaje emocje zawarte na krążku. W dodatku okazuje się, że jego koledzy to nie jakieś tam pazie, co poza formułę "trzy akordy, darcie mordy" wyjść nie potrafią.

10 lat później "The Black Parade" wciąż robi na mnie duże wrażenie. Pomysłowość My Chemical Romance, połączona ze świetną produkcją przyniosła 13 piosenek, w których kunsztowny rock'n'roll łączy się a to z wodewilem ("Mama"), a to artrockowym patosem ("The End" czy "Dead"). Nawet prosty młodzieżowy punk ("Teenagers") brzmi jak małe dzieło sztuki. Jeśli jeszcze nie mieliście sposobności załapać się na ten fenomen, okolicznościowa reedycja jest do tego doskonałą okazją.


A co z osobami, które najważniejszą płytę My Chemical Romance znają na pamięć? Dla nich interesujący na pewno okaże się drugi krążek, "Living With Ghosts" - 11 demówek, z których część nie weszła na główny album - jak smutna "Emily" czy ballada "All Th Angels", a inne pojawiły się w mniej lub bardziej zmienionej wersji (vide "House Of Wolves" czy "Disenchamted").  Najciekawszym numerem okazuje się "The Five Of Us Are Dying", z którego na "The Black Parade" wyłoniły się "The End", "Dead!" i "Welcome To The Black Parade". Doprawdy, mieszanka wybuchowa.

Oczywiście, reedycja albumu od razu wywołała pogłoski na temat ewentualnej reaktywacji MCR, jednak w chwili, gdy piszę te słowa chłopaki nie wydają się tym zainteresowani. Każdy ma swój własny projekt i etap Chemicznego Romansu traktuje jako zamknięty. Szkoda, że na podobny ruch nie zdecydował się jeszcze Billy Joe z kolegami. ;)

Jurek Gibadło