Prayers for the Damned (vol. 1)
Gatunek: Rock i punk
Hardrockowa kapela z LA, której przewodzą Nikki Sixx, DJ Ashba i James Michael wydała właśnie swój czwarty duży album zatytułowany "Prayers for the Damned". To równocześnie pierwsza część dwupłytowego wydawnictwa, którego zwieńczenie pojawi się pod koniec tego roku. Czy warto czekać?
Pierwsza część "Prayers for the Damned" dowodzi, że Sixx:A.M. to zespół wymarzony dla fanów nośnego hard rocka. Od początku do końca tego pięćdziesięciominutowego albumu można usłyszeć serię przebojowych, radiowych kawałków. Kapela, opierając się na chodliwych riffach i topowych melodiach, proponuje kompozycje mało skomplikowane, dynamiczne, raczej pozbawione możliwości głębokich przemyśleń, czy też epokowych pomysłów. Taki klimat albumu dodatkowo akcentuje wokalista James Michael, którego partie są niczym wisienki na słodziutkim torcie. Wszystko sprawia tu wrażenie hard rocka przeznaczonego dla słuchaczy, którzy dotąd podskakiwali pod ten gatunek, a nie rzeczywiście byli mu oddani.
Sixx:A.M. na ogół więc kokietuje hardrockowe środowisko swoimi prostymi, ale zarazem chwytliwymi utworami. To kapela, która fantastycznie może brzmieć na dużych stadionowych imprezach, które nie mają jakiegoś motywu przewodniego - imprezach dla mas lubiących poskakać do przebojów w stylu "Rise", "You Have Come To The Right Palace", "I’m Sick", "The Last Time (My Heart Will Hit the Ground)" czy też "Everything Went to Hell" (…choć tu uwagę zwraca niezła przesterowana solówka gitarowa), będących sztandarowymi wytworami nastawionej na szybką i tanią chwałę twórczości Sixx:A.M. To z jednej strony, biorąc pod uwagę niektóre teksty i okładkę krążka, może zaskakiwać, ale z drugiej, dochodząc przeszłości twórców kapeli i obserwując ich aktualny wizerunek, wydaje się dość oczywiste.
Na "Prayers for the Damned" oprócz energetycznych, banalnych strzałów znalazło się także miejsce na kompozycje balladowe. Interesujące, że numery w stylu tytułowego, czy też "Better Man" i "Rise of the Melancholy Empire" okazują się bardziej wartościowe i zdecydowanie mniej naiwne, niż pozostałe propozycje z tracklisty. W utworze tytułowym może podobać się zwłaszcza niezła solówka w wykonaniu DJ Ashby, zaś w dwóch kolejnych wymienionych balladach dobre wrażenie budują przejmująca linia wokalna i emocjonalny wydźwięk utworów. Zespół spróbował też zagrać nieco ostrzej i w pewien sposób urozmaicić numery "Can’t Stop" i "When We Were Gods", ale nie są to w żadnym razie pomysły, które mogłyby sprawić, że Sixx:A.M. zapisze się w pamięci słuchaczy.
W sumie więc pierwsza część "Prayers for the Damned" prezentuje się jako zestaw lekkostrawnych piosenek. Nie jest to album, który ma jakiekolwiek szanse zrobić furorę na rynku hard rocka, ale też istnieje możliwość, że od Sixx:A.M. ktoś rozpocznie swoją przygodę z ciężkimi brzmieniami. Poza tym jest to niezły krążek do niezobowiązującego szaleństwa na stadionie. Ja już o nim zapomniałem.
Konrad Sebastian Morawski