Łomot, łoskot, rumor. I tak przez 40 minut. To chyba najlepszy i zarazem najkrótszy opis poczynań hałaśliwych chłopaków z Londynu.
Ta muzyka brzmi tak jakby była nagrywana w garażu, z kiepską akustyką i pośród smrodu benzyny, a muzycy zatopieni w uniesieniu furor poeticus walili bez opamiętania w swoje instrumenty. Przy okazji można wywnioskować, że są też trochę głusi, bo wszystko jest tu na granicy kontrolek. Debiut "Alas Salvation" ma w sobie coś z punkowego gniewu i wściekłości, instrumentalnego rozjuszenia, przy tym robi sobie wycieczki w stronę apokaliptycznych klimatów Nicka Cave'a, a w zamykającym krążek numerze "Please Don't Wait For Me" - swoją drogą najlepszym i chyba najcichszym na płycie - pobrzmiewa specyficzna brytyjskość, jakby rodem z psychodelicznego oblicza Pink Floyd czasów Syda Barretta.
Jest to więc wypadkowa punku, post-punku, rocka psychodelicznego, również rocka garażowego, trochę w duchu lat 60/70. Chaotyczne instrumentarium i bardzo melodyjne wokale w spokojniejszych momentach pozwalają stwierdzić, że Yak nieźle kombinują, by wykreować rozpoznawalny styl. Szkoda, że póki co wciąż bliżej im do PAWS niż The Jim Jones Revue, albo chociaż Middle Class Rut.
Grzegorz Bryk