Na pierwszy rzut oka drugi album angielskiej kapeli Purson wydaje się ekscentryczny. Po zagłębieniu się w muzykę na nim zawartą krążek wciąż wydaje się ekscentryczny, ale i pociągający.
Pochodzący z Londynu Purson, który zadebiutował przed trzema laty płytą "The Circle And The Blue Door", koncentruje się na psychodelicznym rocku i progresji. Pięcioosobowy skład z oldschoolową księżniczką Rosalie Cunningham na wokalach owe kierunki rozwinął na drugim albumie zatytułowanym "Desire’s Magic Theatre". Na materiał składa się dziesięć utworów, które z powodzeniem mogłyby zaistnieć na deskach legendarnego klubu UFO, święcącego swoje psychodeliczne triumfy w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku.
W istocie "Desire’s Magic Theatre" zawiera w swoim brzmieniu coś bardzo zakurzonego, jakby przeniesionego z innej epoki. Centralną uwagę zwraca tu wspomniana Rosalie Cunningham, uwieczniona w odważnej odsłonie na okładce albumu, która okazuje się kobietą psychodelicznego renesansu. Urodzona w Southend-on-Sea artystka nie tylko śpiewa i przewodzi Purson, ale też gra na gitarze akustycznej i elektrycznej, basie, klawiszach i instrumentach perkusyjnych. Mało tego! Rosalie jest autorką wszystkich utworów na płycie, a zarazem producentem materiału, współautorem miksu i współtwórcą okładki krążka. W sumie więc rola męskiej części zespołu wydaje się dość ograniczona, pomijając może perkusję Raphaela Mury, która jednak nie pełni tu ważnej roli.
Rozpisany na trzy kwadranse materiał próbuje z dobrym skutkiem wskrzeszać angielską psychodelię. Kompozycje w stylu utworu tytułowego, a także "Electric Landlady", "Mr. Howard", "I Know" i "The Bitter Suite" charakteryzują się specyficznym gęstym klimatem, nieregularnymi, powyciąganymi na wszystkie strony partiami instrumentów, nietypowymi improwizacjami, ważnymi momentami wyciszeń i mocnym, wyrazistym wokalem. Ponadto w "Desire’s Magic Theatre" oraz "The Bitter Suite" otrzymujemy zupełnie zaskakujące struktury, w których oprócz regularnego rocka znalazło się miejsce na narkotyczne przestrzenie, czyli dobre tło do odjazdów po kwasie. Dodatkowo w kolejnych kompozycjach łatwo natknąć się na abstrakcyjne wstawki dźwiękowe, pogłosy fletu i innych instrumentów klasyfikowanych dziś w muzyce rockowej jako folkowe, a także żywo reagującą publiczność i intrygujące efekty pod postacią sampli. To tylko wzmacnia psychodeliczny klimat płyty.
Album potrafi też zaskoczyć utworami w typowym standardzie klasycznego rocka, vide "The Window Cleaner", choć jest to jednorazowy przypadek. W każdym razie na krążku znalazły się także kawałki kuglarskie, będące nierozerwalną częścią psychodelicznego środowiska, niezbyt wymagające miniatury oparte na wiodącym motywie, na ogół budzącym skojarzenia z cyrkiem lub szyderstwem i tego typu dziwactwami. W zawartości "Desire’s Magic Theatre" taką rolę pełnią "Dead Dodo Down" i "The Way It Is", blisko do niej również "Pedigree Chums", choć w tym ostatnim przypadku Jon Seagroatt wyczynia różne interesujące popisy swoim saksofonem, co nieco wskazanemu skojarzeniu odbiera mocy, zaś Purson sprowadza w okolice jazzujących improwizacji. Jeszcze jedną formą wyrazu angielskiej kapeli, a w zasadzie Rosalie Cunningham, jest utrzymany w balladowym nastroju "The Sky Parade" o niepozornych zwrotkach i podniosłych refrenach, które akcentują właściwą albumowi ntensywność i chwiejność klimatu.
Moim zdaniem Purson to ważny zespół na współczesnej scenie muzycznej. Kapela sterowana przez Rosalie Cunningham wypełnia wyrwę w rocku psychodelicznym. Gatunek ów nie jest dziś szczególnie popularny, klub UFO w swej kultowej postaci umarł dawno temu, podobnie zresztą jak Syd Barrett, ale dzięki takim albumom jak "Desire’s Magic Theatre" psychodelia, która wciąż potrafi być szalenie atrakcyjna, będzie żyła.
Konrad Sebastian Morawski