Słuchając "Alchemii" można poczuć się trochę jak na dworze Rudolfa II Habsburga - władcy, który nawiedzany religijnymi obsesjami porzucił Kościół na rzecz satanizmu, parał się wiedzą tajemną, a ze swojego dworu zrobił przytulisko dla wszelkiej maści okultystów, czarowników i alchemików.
Albo jak na którejś z tych szalonych imprez typu wielki zjazd okultystów w Wilhelmsba albo paryski kongres spirytystów, gdzie banda podejrzanych typów, niechybnie popijających co każdy czwartek herbatkę z diabłem, wymienia się przepisami na eliksiry długowieczności i przechwala jak na wyciągnięcie ręki mają odkrycie tajemnicy kamienia filozoficznego. Nie zapominając o najbardziej nawiedzonych gagatkach typu Edward Kelley, który podczas rozmów z aniołami, pojął i opisał ich język, albo Johann Georg Faust - podejrzany o przywołanie z pomocą czarnej magii ducha Heleny Trojańskiej. No, ale dosyć już o szarlatanach i magach, bo można by o nich całymi godzinami, tak są inspirujący.
"...Alchemia" to następczyni Music Inspired by "Tarot" (1998) i "Zodiac" (2002), projektu, którego trzonem są trzej muzycy związani ze świetną, obecnie milczącą, prog/art rockową grupą Annalist (nie tak dawno wyszła kompilacja wszystkich albumów tego klasyka polskiego proga lat 90 w jednym boxie "XX - 1992/2012", który recenzowaliśmy na łamach Gitarzysty). Do tematu powrócili po długiej przerwie w sposób spektakularny, bo uzbrojeni w znakomitych gości: Mariusz Duda (Riverside, Lunatic Soul), Anja Orthodox oraz Mariusz Kumala (oboje z Closterkeller) czy Anucha Piotrowska (Żywiołak), a to nie wszyscy, bo na krążku pojawiają się również smyki i instrumenty dęte - jest to o tyle ważne, że "żywe" instrumenty piekielnie mądrze i z gustem kolorują i upiększają tę i tak pełną przeróżnych barw muzykę. Całość nagrano w studiu Serakos.
Dźwięki tworzone przez spółkę Szolc-Srzednicki-Wawrzak, jako że są w całości instrumentalne, mają w sobie sporo z muzyki filmowej czy ilustracyjnej, nieraz world music, ale i potrafią zapędzić się w stronę art-rocka. O bogactwie stanowią przede wszystkim przebogate harmonie i pasaże na wszelkiej maści instrumentach klawiszowych, które gęsto pokrywają szkielet kompozycji. Drugą istotną cechą jest rytm, czasem plemienny, czasem orientalny, momentami nawet trip-hopowy, na pewno ciekawie zaaranżowany i niezwykle melodyjny. W tej części wychodzą wszystkie kompozytorskie zdolności trójki muzyków, ich wzajemna korelacja, zrozumienie (w końcu grają ze sobą już ponad 20 lat) i uzupełnianie się partiami swoich instrumentów. Ciężko wyróżniać na "...Alchemy" konkretne utwory, bo album jest wyjątkowo równy, spójny klimatycznie i jako całość zatopiony w charakterystycznej atmosferze z pogranicza orientu i oniryki. Kompozycje zatytułowane są od imion słynnych alchemików. I może jedyne czego brak krążkowi, to płynne przejścia pomiędzy poszczególnymi segmentami płyty, które jeszcze mocniej osadziłyby całość w mistycznej atmosferze praojców chemii.
Udał się ten materiał muzykom Annalist. Nawet bardzo się udał. Na pewno przebił poprzedniczki, a dodatkowo jest atrakcyjny wizualnie - plakacik dołączony jako książeczka robi piorunujące wrażenie. Inteligentny dobór słynnych gości tylko nadaje smaku całości, szczególnie, że każdy z nich idealnie wtopił się swoimi partiami w utwór. Bezwzględnie warto zwrócić uwagę na ten projekt, szczególnie jeśli jest się wielbicielem rytmu, orientu i klimatu.
Grzegorz Bryk