Live from Lexxi's Mom's Garage
Gatunek: Rock i punk
Piewcy kiczu, wulgarni dowcipnisie, sceniczne rozrabiaki oraz dziedzice zakonu natapirowanych włosów i skandalicznie wąskich portek, powrócili z kolejną płytą. Tym razem koncertową. Akustycznie.
Steel Panther niejednokrotnie na studyjnych blaszeczkach, a nawet i na scenie, pokazywali jak powinien wyglądać wyśmienity, ociekający cukrem, a przy tym najprzaśniejszy z możliwych kicz. Kicz niemalże doskonały. Czterech facetów po prostu pomalowało oczy, wcisnęło się w metroseksualne łaszki i zaczęło grać na gitarach glam. Właściwie to parodię glam metalu, o ile glam metalu już samego w sobie nie uznamy za parodię. Bo Steel Panther są jedną wielką, tłustą parodią. Zupełnie zresztą świadomie, przecież o to od początku chodziło, żeby przebrać się za Def Leppard, grać jak Motley Crue i stanąć na scenie obok Guns'n'Roses. Udało się, bo Steel Panther smakują jak trzeba, grają wystarczająco zalotnie by spodobać się tłumom, co przekuwa się na sukces komercyjny, a wreszcie po prostu potrafią wyciągnąć wszystkie najśmieszniejsze cechy glamu i bawić nimi swoją publiczność. Utwory Panter są tak złe, że aż dobre. Trudno się przy nich zdrowo nie uśmiać, nawet jeśli nie jest się fanem prymitywnych dowcipów około wagino-odbytniczych. Melodie jakie grupa wcisnęła w utwory broni się nawet bez tekstów.
Koncert w garażu mamy Lexxi'ego (Lexxi Foxxx to basista Stalowych Panter) odbył się w październiku 2015 roku i jest czymś nowym w poczynaniach grupy tych natapirowanych kolesi. Występ jest akustyczny. Czy sięgnięcie po akustyki i fortepian było udanym pomysłem? Raczej średnio. Nie chodzi o to, że utwory z trzech studyjnych albumów Steel Panther są jakoś źle zaaranżowane. Nie da się ukryć, że akustyki ładnie grają - czasem pojawiają się miłe, bluesowe riffy, innym razem jakaś ciekawa solówka, choć wciąż dominuje granie akordowe. Gościnnie włącza się w to fortepian i sekcja smyków, dodająca "anielskości" numerom. Poza tym Michael Starr pokazuje, że jest naprawdę fenomenalnym wokalistą i to zdecydowanie on ciągnie cały "Live from Lexxi's Mom's Garage". W przerwie między utworami zespół rzuca mięsem na prawo i lewo, sypie dowcipami o seksie jak z rękawa, tradycyjnie panowie bekają i pierdzą w mikrofon, prowadzą niby spontaniczne dyskusje o bzdurach etc. Można się nawet czasem uśmiechnąć.
Problem w tym, że wszystko to co jest kapitalnego w Steel Panther ukryte jest w potężnych riffach, głośnych gitarach i po prostu graniu ocierającym się o granice bezpieczeństwa. Tymczasem występ w garażu mamy Lexxi'ego, to trochę jakby dać cherubinkom gitary akustyczne. Wszystko jest takie bezpieczne i wygładzone. Nie ma w tym mocy i jaj, brakuje piekła, utwory nie bawią tak jak ich wersje z podkręconym przesterem. Dowcip staje się mniej zabawny, bo ktoś przekręcił pointę. "Party Like Tomorrow Is The End Of The World" akustycznie przecież może się podobać, ale w porównaniu do wykonu studyjnego wypada koszmarnie blado. "Death To All But Metal" ma w sobie bluesowy flow, ale bez ciężkich gitach brak mu mocy.
Nie ma co ukrywać, że Steel Panther są kapitalnym produktem do dystrybucji masowej. Akustyczna płytka live w niczym grupie nie zaszkodzi, to była zresztą kwestia czasu, kiedy się ukaże. Mamy już ją za sobą i dobrze. Nie jest to muzyka zła, jest nawet ciekawa, ale parodia w wykonaniu akustycznym bawi mniej niż na pełnym gazie i z potężnym nagłośnieniem. Posłuchać można, ale nie sądzę by "Live from Lexxi's Mom's Garage" kogoś zachwyciła, czy jakoś znacząco namąciła. Krążek na jeden raz i do zapomnienia.
Grzegorz Bryk