Fuz(z)ja chwytliwych melodii, uniwersalnych tekstów, ciekawych kompozycji, wyrazistego, rockowego grania i specyficznego wokalu - tak generalnie prezentuje się debiutancki album grupy Fuzz.
Ostatni z wymienionych wyżej elementów przysparza najwięcej problemów. Z jednej strony wokal Piotra Łuby potrafi zaintrygować - ekspresja w refrenach, takich utworów jak "W czarno-białym" czy "Nadchodzi czas" robi pozytywne wrażenie. Z drugiej strony, na przykład manieryczne otwarcie pierwszej zwrotki w "Zatrutych słowach" niemal doprowadziło mnie do mechanicznego i natychmiastowego przełączenia płyty, szczęśliwie dotarłem jednak do refrenu, a tam zrobiło się już zdecydowanie ciekawiej. Mimo wszystko, wokalne wykonania, które usłyszeć można na płycie Fuzz pozostaną nierozstrzygalną kwestią gustu słuchaczy. Bezpiecznie stwierdzić można jednak, że na krążku odbiorcy znajdą, zarówno melodyjny śpiew ("Pierwszy krok"), punkową energię ("Pod prąd"), jak i hardrockową energię ("Wróg").
Zdecydowanie pozytywną i prawdopodobnie największą wartością debiutu Fuzz są kompozycje - porządnie skonstruowane utwory posiadają różne odcienie, nie są kolejnymi kalkami hardrockowych standardów, choć - rzecz jasna - wiele z klasyki czerpią. Dla fanów, choćby solowej twórczości Slasha, Alter Bridge czy polskich grup, takich jak Illusion, Coma lub Ptaky - rzecz to godna polecenia. Na plus również prosta, ale przejrzysta książeczka wydawnictwa. Mój faworyt z płyty to utwór "Nadchodzi czas". Warto od niego zacząć - daje kopa.
Jakub Kosek