Arena

XX

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Arena
Recenzje
2016-03-16
Arena - XX Arena - XX
Nasza ocena:
6 /10

Arena - brzmi dumnie. Epopejowo nieomal. Gargantuicznie i wzniośle. Zwiastuje, że oto dziać się będą rzeczy bezprecedensowe i zapierające dech w piersiach. Tymczasem akurat na czas wydawnictwa "XX" zespół powinno się przechrzcić raczej na "Kanciapka".

Arena nieprzypadkowo postanowiła uczcić dwudziestolecie istnienia wydawnictwem DVD z Polski, kraju o wyjątkowo mocno zakorzenionej tradycji prog-rockowej. Jest u nas wciąż duża grupa ortodoksyjnych nieomal wielbicieli tego gatunku, którzy niezmordowanie objeżdżają cały kraj by zobaczyć jakąś gwiazdę proga, nierzadko za granicami od dawna wybrzmiałą i nieświeżą przede wszystkim artystycznie. Fish wciąż jest u nas bożyszczem, Pendragon gwiazdą światowego formatu, Ray Wilson nieustannie przyciąga tłumy, a Clive Nolan nieprzypadkowo organizował premierę swojego musicalu "Alchemy" właśnie w Polsce, mimo skromnego budżetu, co było widać na scenicznej premierze i późniejszym DVD z Katowic. Trudno się dziwić, że w obliczu takiego szaleństwa na punkcie nawet B-klasowych prog-rockowców, Polska stała się obowiązkowym przystankiem dla progresywnego mainstreamu w postaci choćby Dream Theater czy Stevena Wilsona. Szkoda, że takie tłumy nie wpadają na koncerty rodzimych artystów, a scenę prog-rockową mamy potężną i silną jak nigdy, nie tylko za sprawą Riverside, ale całego podziemia utalentowanych twórców, którzy grają dla paru osób i za dwa browary na łebka.

Arena, jako prog-rockowa supergrupa pod przewodnictwem Cliva Nolana (Pendragon) i Micka Pointera (ex-Marillion), nie miała problemów z zapełnieniem katowickiego kinoteatru Rialto 9 kwietnia 2015 roku. Nie jest to znowu jakaś wielka sala, a nazwa Arena jednak mocno wabi - co nie dziwi, biorąc pod uwagę jak ważną dla gatunku jest marką. Przyjeżdża więc wciąż istotna marka, promująca swój świeży album "The Unquiet Sky", na dodatek z chęcią nagrania DVD, niezwykle marketingowego, bo jubileuszowego, na dwudziestolecie istnienia. Tymczasem polski wydawca pakuje "XX" w dwuskrzydłowy, brzydki jak listopadowa noc karton. Potworny pod względem wizualnym - wnętrze to zaledwie kilka pomniejszonych fotek rzuconych niedbale na ciemne tło, natomiast całość firmuje grafika, która widniała również na "The Unquiet Sky". W środku oczywiście brak jakiegokolwiek bookletu. Fizyczne wydanie wygląda trochę jak z odzysku. Rozumiem, by w taki sposób, po kosztach, wydawać polską młodzież, ale to jest Arena, do cholery! Proszę uwierzyć, że Metal Mind wciąż wrzuca na DVD tapety na pulpit. Serio! W czasach totalnej zapaści rynku fizycznych wydawnictw, tak płyt wydawać nie można.


Zgrzyty wizualne można by rzucić w kąt, gdyby Arena rzeczywiście dała jakieś spektakularne show. Koncertowe wydawnictwa to osobna kategoria, w której pojawiła się niezliczona ilość albumów wybitnych, historycznych. Każdy kto na poważnie podchodzi do koncertowego DVD stara się jak może, by występ był nie tylko wizytówką czy reklamą, ale przede wszystkim popisem możliwości grupy w połączeniu z wizualną prezentacją. Tymczasem Arena na scenie jest statyczna, lekko znudzona, a i prezentuje się raczej nieciekawie - wystarczy wspomnieć, że najlepiej i stylowo pośród czterech brzuchatych facetów wygląda basista. Oczywiście nie chodzi o to by kpić z czyjejś prezencji, nie na tym opiera się muzyka, również nie na jakiejś spektakularnej scenicznej zwierzęcości. Problem leży w kreatywności, której na "XX" brak, bo muzycy o tak imponującym CV niestety odgrywają utwory w zgodzie ze studyjnymi pierwowzorami, a chciałoby się, by któryś popłynął, dał się ponieść atmosferze i pociągnął za sobą resztę. To jak w teamie piłkarskim, kiedy ktoś nie weźmie gry na siebie, można liczyć wyłącznie na rzemieślnicze, wyuczone zagrywki, tyle że iskry w tym brak. Tymczasem Arena jest wyraźnie zmęczona i znudzona, choć oczywiście w pełni profesjonalna. Nikt nie ciągnie tego spektaklu, wszyscy są wycofani i bez ochoty by pikantniej pobaraszkować w dźwięku. Tak też można, to znaczy odgrywać bez szaleństw studyjne wersje utworów, ale skazuje się tym samym wydawnictwo na zapomnienie i upchanie w klasie najwyżej średniej. Taki poziom zadowoli pewnie znaczną część fanów, ale osoby, które lubią choć nie kochają, mogą poczuć się nieco rozczarowane.

Szkoda, bo koncert wyreżyserowany został całkiem sprawnie i choć katowickie Rialto nie jest zbyt imponującą koncertowo halą, to praca kamer i rozsądny montaż wyglądają tu bardzo korzystnie. Niestety, ekipa realizująca choćby na głowie stanęła nie byłaby w stanie ożywić trupa, zaserwować tych ponad dwóch godzin muzyki na tyle atrakcyjnie, by już po połowie nie wywołać w odbiorcy poczucia znużenia. Cóż, jest tu dużo momentami wielkiej muzyki, dobrze pokazanej, nieźle brzmiącej, profesjonalnie zagranej, ale bez werwy i scenicznego łobuziarstwa. W ostatecznym rozrachunku wychodzi show średniej półki, brzydko wydane. DVD, którego równie dobrze mogłoby nie być i nie byłaby to wielka strata dla muzyki.

Grzegorz Bryk