Ania Rusowicz

Flower Power

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Ania Rusowicz
Recenzje
2016-01-26
Ania Rusowicz - Flower Power Ania Rusowicz - Flower Power
Nasza ocena:
8 /10

Ania Rusowicz od kilku lat wprowadza big beat oraz ruch hippisowski w środowisko polskiej muzyki rozrywkowej XXI wieku. Mimo oczywistych zmian muzyczno-kulturowych, jakie zaszły na przestrzeni ostatnich 40 - 50 lat, wokalistce sztuka ta na pewno się udaje.

Jej album "Mój Big Beat" z 2011 roku okazał się sporym sukcesem - zarówno artystycznym, jak i komercyjnym. Dziennikarze zachwycali się piosenkami rodem z innej epoki, a słuchacze nie żałowali swoich pieniędzy na zakup fizycznego egzemplarza krążka, dzięki czemu dotarł on do 12. pozycji OLiS oraz pokrył się złotem. Dodatkowo autorka otrzymała aż cztery Fryderyki 2012 m.in w kategorii "Wokalistka roku".

W trakcie ostatniego Przystanku Woodstock artystka wystąpiła na dużej scenie festiwalowej wraz z projektem Flower Power. Trzeba przyznać, że chyba żadna inna miejscówka nie pasowała do tego wydarzenia tak dobrze, jak właśnie Kostrzyn nad Odrą, posiadający ducha swojego piewcy z 1969 roku. Wśród zaproszonych do występu gości znaleźli się m.in. trochę zapomniany ostatnio Gienek Loska, wciąż utrzymujący wysokie noty Dawid Podsiadło, czy Natalia Sikora, kilka lat temu okrzyknięta polską Janis Joplin. Repertuar też był niczego sobie: na warsztat zostały wzięte takie klasyki polskiego i światowego bluesa/ rocka jak "Poszłabym Za Tobą" Breakoutu czy "My Generation" The Who.

Głównym rekwizytem tworzącym klimat całego występu, prócz oczywiście muzyki płynącej z estrady, były różnokolorowe proszki, które zostały rozdane wśród 10 000 woodstokowiczów. Pomysł ten, znany m.in dla uczestników Festiwalu Kolorów odbywającego się od kilku lat w miastach całej Polski, w prosty sposób dodał niesamowitej radości i aury całemu wydarzeniu. Gdy z olbrzymich głośników wybrzmiały pierwsze dźwięki "Intra", w powietrze pofrunęła ogromna tęczowa chmura, która następnie osadzała się na ciałach widowni. I tak w kółko i w kółko, aż do końca koncertu.


Repertuar zawarty na wydawnictwie (CD + DVD) nie został przearanżowany w stosunku do oryginałów. No chyba, że za taki zabieg uznamy odegranie głównego motywu z "Hey Jude" na gitarze zamiast na pianinie. Czy coś mnie na płycie zaskoczyło? Na pewno. Bałem się, że jak usłyszę "Whole Lotta Love" w wykonaniu kogoś innego, niż Robert Plant, z bólu odpadną mi uszy, a krążek wyląduje w koszu. Generalnie wychodzę z założenia, że takich klasyków rocka się nie coveruje. A tu olbrzymie zaskoczenie na plus! Ania w duecie z Natalią Przybysz fantastycznie udźwignęły ten cholernie ciężki utwór. Wielki szacun.

Lecz całe show skradł moim zdaniem Dawid Podsiadło. Gdy Ania zaprosiła go na scenę, on, jak to on, wszedł na nią nieco niepewnym krokiem. A gdy zaczął śpiewać jeden z najpiękniejszych utworów Beatlesów "Hey Jude", usta rozdziawiły mi się na średnicę trzech metrów. Na ostatni fragment piosenki na estradę wkroczyli chyba wszyscy występujący z Anią Rusowicz muzycy, wraz z tancerkami (oczywiście bez staników, ale za to z hippisowskimi malowidłami na piersiach) i razem odśpiewali słynną melodię na - na/ na - na - na - na - na - na. A gdy instrumenty i głosy na scenie ucichły, cała widownia przejęła pałeczkę i zaśpiewała ten sam motyw a capella. Piękny moment.

Album "Flower Power" to muzyczna podróż w czasie. Gdyby nieco pogorszyć jakość nagrań znajdujących się na płycie DVD, można by uznać, że koncert odbył się gdzieś w okolicach końca lat 60. Stroje takie same jak wtedy, instrumenty też. Uśmiechnięta publiczność ciesząca się z każdego dźwięku płynącego ze sceny również. Płyta jest odtwórcza, ale taka właśnie miała być. Jak pisze Jurek Owsiak w tekście wewnątrz wydawnictwa: Gwarantujemy Wam dobry nastrój, szybsze bicie serca i melodie w głowie, które jeszcze długo, długo będą Wam przypominać o projekcie "Flower Power". Album oczywiście polecam.

Kuba Koziołkiewicz