Na fali wznowień albumów TSA znalazło się także miejsce dla materiału zatytułowanego "Spunk!".
Wydane oryginalnie w 1984 roku dzieło to szczególna pozycja w dyskografii TSA. Tym albumem kapela spróbowała bowiem po raz pierwszy zawojować rynki międzynarodowe. Krążek zawiera zaśpiewane w języku angielskim przeboje z czerwonego studyjnego debiutu, w tym oczywiście balladę "Trzy Zapałki", która w wersji zaprezentowanej na "Spunk!" pod postacią utworu "Nothing Left To Stay", została poddana pewnym zmianom w tekście, tak jak zresztą pozostałe kompozycje. Zmieniła się także kolejność niektórych numerów.
W sumie jednak "Spunk!" - swoją drogą opatrzony bardzo charakterystyczną okładką - nie zrobił furory poza granicami Polski Ludowej. Być może zadecydowały o tym dość niestarannie wyśpiewane przez Marka Piekarczyka słowa w języku angielskim, co przy przeciętnym brzmieniu płyty mogło zniechęcić zagranicznego słuchacza. Być może problem tkwił w słabej promocji dzieła, w sumie trochę pozostawionego samemu sobie na rynkach zachodnich. Trudno wyrokować, choć zremasterowana wersja albumu, dowodzi, że był to materiał mający wszelkie predyspozycje do osiągnięcia sukcesu komercyjnego, np. w Wielkiej Brytanii, gdzie tego typu hard rockowe i heavy metalowe żywioły były wówczas popularne.
Żywioł jest słowem kluczem dla "Spunk!". Wypełnia go bowiem mnóstwo naturalnej energii wyciągniętej z efektownych riffów gitarowych Andrzeja Nowaka i Stefana Machela, których znakomicie uzupełnił aktywny na perkusji Marek Kapłon. Taka sekcja instrumentalna mogła stanąć do boju z każdym! Zresztą panowie, nie wstydząc się inspiracji anglosaskimi kolegami po fachu, zaprezentowali tu i ówdzie zestaw przebojów opartych na rasowym metalowym rdzeniu, dużej nośności i budzących wyobraźnię improwizacjach (szczególnie na gitarach). Co prawda ów zwariowany klimat nieco poważnieje podczas wspominanej ballady "Nothing Left To Stay", ale tak samo było na czerwonym oryginale. Muszę przy tej okazji pokusić się też o dygresję, że Marek Piekarczyk o wiele bardziej przekonuje mnie śpiewając po polsku. Na "Spunk!" jego wokal wypadł przeciętnie.
Finał tej recenzji również zahacza trochę o przeciętność, bo dla polskiego odbiorcy "Spunk!" był tylko ciekawostką, wariacją na temat znakomitego czerwonego albumu. W każdym razie warto o tej ciekawostce pamiętać. W taki właśnie sposób muzycy TSA starali się promować polski rock i metal. Za to należy się im szacunek.
Konrad Sebastian Morawski