TSA

TSA

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy TSA
Recenzje
2016-01-04
TSA - TSA TSA - TSA
Nasza ocena:
9 /10

Czerwony album. Takie obiegowe określenie często wiązało się z debiutem studyjnym TSA. Album mający dziś przeszło trzydzieści lat właśnie doczekał się wznowienia, którego najmocniejszym atutem wydaje się odświeżone brzmienie.

Materiał zatytułowany po prostu "TSA" w oryginale charakteryzował się dość surowym soundem. Nie ma w tym nic dziwnego jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że krążek został zarejestrowany w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych XX wieku, kiedy to nad Wisłą generalnie było smutno i surowo. Tak oto tegoroczna odsłona czerwonego częściowo zrywa z peerelowską szarzyzną, ale głównie pod względem owej świeżości brzmienia, o którą postarali się autorzy remasteringu dzieła. Nie zmienia się za to buntowniczy, na wskroś zawadiacki i fragmentami depresyjny klimat tego świetnego albumu.

Osiem kawałków zaprezentowanych na czerwonym zostało utrzymanych w duchu ubiegającego się o wolność rock n' rolla. Muzycy TSA, czyli wówczas Marek Kapłon (perkusja), Stefan Machel (gitara), Andrzej Nowak (gitara), Janusz Niekrasz (bas) i Marek Piekarczyk (wokal), nie oszczędzili w studio żadnego instrumentu. Zagrali wpisując się nieco w ówczesne trendy z anglosaskiej części świata: żywiołowo, bez hamulców jeśli chodzi o solówki oraz improwizacje (szczególnie w sekcji gitarowej), a także z odpowiednią nośnością, której natężenie balansowało pomiędzy hard rockiem i heavy metalem. "TSA" był więc swoistą odtrutką na gąsienice, błękitne mundury i cytryny dla wybranych. Krążek w sensie społecznym jednoczył słuchaczy, a stereotypom pokazywał figę z makiem. Takie to były czasy, że kilka zgrabnych historii, ograny skład i dobrze podkręcone instrumenty wystarczały, aby zatrząsnąć polską sceną muzyki.

Trzeba w każdym razie pamiętać, że debiut płytowy legendarnej opolski kapeli miał miejsce niewiele wcześniej przed premierą czerwonego. Muzycy TSA zdecydowali bowiem, że ich dyskografię otworzy płyta "Live", co było dość interesującym pomysłem, a zarazem ukoronowaniem ich ogromnej popularności koncertowej w polskich klubach i miejscach określanych przez władzę mianem podejrzanych. Warto też uświadomić sobie, że na początku wspominanych lat '80 dostęp do studia był - mówiąc oględnie - sprawą o wiele bardziej skomplikowaną niż dziś, a nad muzyką czuwała przecież ręka cenzorów, będących na ogół na szczęście kompletnymi idiotami. TSA mocując się więc z systemem dopiero po koncertowym debiucie zarejestrowali album w studio z miejsca przenosząc swoją popularność wśród lokalnych społeczności na skrystalizowane masowe wyobrażenie o tym "świetnym zespole, co ma w składzie charakterystycznie wyjącego frontmana".


Pierwszy duży album TSA zarejestrowany w studio to jednak nie tylko drapieżny wokal i żywiołowe riffy. To także jedna z najbardziej poruszających kompozycji w historii polskiego rocka. Chodzi oczywiście o balladę "Trzy zapałki", która zdecydowanie wyróżnia się na tle pozostałych numerów z tracklisty czerwonego - głębią, żalem i niespotykaną wśród młodych zespołów dojrzałością. Warto zatem dodać, że odświeżone brzmienie tego wyjątkowego utworu nie odebrało mu nic z pamiętnego klimatu, co pozwala przypuszczać, że kolejne pokolenia słuchaczy (nawet ci najbardziej wrażliwi na jakość soundu) staną przed szansą odrobienia ważnej lekcji na temat uroków życia i śmierci.

To ostatnie w każdym razie nie grozi TSA. Poddany remasteringowi, zarejestrowany na czerwono debiut studyjny kapeli potwierdza w niektórych kręgach legendarną już wielkość tego dzieła. Tegoroczne wznowienie stanowi więc smakowity kęs nie tylko dla fanów TSA, ale też koneserów klejnotów polskiego rocka, do których niewątpliwie należy zaliczyć "TSA".

Konrad Sebastian Morawski