Gniew jest energią. Moje życie bez cenzury
Gatunek: Rock i punk
Zawsze zastanawiało mnie, jak to jest, że takie ikony jak Lemmy czy Tony Iommi, oraz ikonki jak Dave Mustaine, potrafią streścić swój życiorys w absurdalnie cienkich autobiografiach.
Wielu zawodowych biografów czy dziennikarzy w równie niegrubych publikacjach opisało życie czy twórczość takich tuzów, jak na przykład Robert Plant, Dave Gahan, Motorhead, czy Jethro Tull. Tymczasem John Lydon, który ma już przecież na koncie jedną, wydaną przeszło 20 lat temu opowieść o sobie, napisał drugą i potrzebował na to ponad 600 stron! To prawda, że gadulstwo bywa dobre i pożądane. Gadulstwo wybaczam, a nawet go wymagam, gdy za pióro chwytają (oczywiście, tak jak i u Lydona, z pomocą ghostwritterów) tacy bajarze jak Ozzy Osbourne czy Keith Richards, którzy lekko, zgrabnie i z polotem na prawo i lewo sypią faktami, przemyśleniami i anegdotami, podpierając nimi przeładowane wydarzeniami życiorysy, i skutecznie łatając luki w przeżartej farmaceutykami pamięci. Proszę o więcej!
Nie chcę tu w żadnym razie deprecjonować kultowego statusu Johna Lydona, choć wielkim fanem Sex Pistols, a już zwłaszcza PiL nie jestem i nigdy nie byłem, ale nie da się ukryć, że wokalista przynudzania niestety nie uniknął. Kto oczekiwał opowieści aż skrzącej się od treści, może poczuć się lekko zaskoczony. Jednak nie to rzuca się w oczy już na starcie, podczas lektury wstępu; tym bardziej, że mimo wszystko "Gniew jest energią" czyta się gładko i sprawnie, bo w gruncie rzeczy Lydon wydaje się być sympatycznym i trzeźwo myślącym człowiekiem. Otóż, bardziej przeszkadza mi wielkie niczym stadion ego autora - "ostatniego sprawiedliwego" - oraz graniczące z arogancją (albo wręcz, jak na rebelianckiego punka-weterana przystało, aroganckie) przekonanie o wielkości i znaczeniu roli, jaką Lydon samodzielnie ("zapoczątkowałem nowy nurt"), a zatem także wraz z Sex Pistols oraz PiL, odegrał w muzyce.
Z takim punktem widzenia korespondują inne cechy "Gniew jest energią", jak wybielanie się (grzeszek jednak naturalny i oczywisty - pokażcie mi inną autobiografię, w której w ruch nie poszły pędzel i biała farba) i zrzucanie winy za wszystkie niepowodzenia na każdego wokół z wyjątkiem samego siebie. A to wszystko podszyte lekką zazdrością o artystyczny status innych muzyków oraz niewystarczające docenienie jego roli nie tylko jako tekściarza Sex Pistols. Najwięcej strzałów trafia oczywiście w Malcolma McLarena, który personifikuje wszystko, co najgorsze kiedykolwiek przydarzyło się w życiu Lydonowi, ale za swoje dostają też i koledzy z Sex Pistols (z Glenem Matlockiem na czele), byli muzycy PiL, konkurenci (tak, tak, przede wszystkim The Clash, a zwłaszcza Joe Strummer), wreszcie wytwórnie płytowe - prawdziwe jaskinie złej woli i niekompetencji, zaludnione myślącymi tylko o kasie hamulcowymi artystycznego geniuszu wokalisty. Tam, gdzie u innych Lydon dostrzega skok na kasę czy nieczyste intencje, u siebie (np. słynna reklama masła) wręcz przeciwnie. Niech jednak pierwszy rzuci kamieniem ten, komu obcy jest podobny relatywizm.
A mimo to, choć można by się tego spodziewać, John Lydon zdecydowanie nie sprawia wrażenia człowieka zgorzkniałego. To duży plus jego wspomnień, skutecznie neutralizujący irytujące - momentami - ego autora. Zamiast się skarżyć, wokalista sięga po ironię, prezentując przy tym wynikły z wieku i odległej perspektywy czasowej dystans do opisywanych wydarzeń. Lydon bierze na klatę wszystko, co go w życiu ze strony 'gównosystemu' spotkało, niezmiennie wierzy w swoją twórczość i jest gotów jej bronić, żyje po swojemu i wydaje się bliższy etosowi 'working class hero' niż wielu innych gwiazdorów, wywodzących się ze społecznych nizin ("pochodzę z kubła na śmieci" - informuje we wstępie). Unika niektórych tematów, inne, jak choćby historię Sex Pistols, traktuje dość pobieżnie, ale nie wypiera się własnych poglądów i pisze po swojemu.
Przycięcie i skompresowanie materiału oraz większy realizm w ocenie własnej twórczości z pewnością pomogłyby Lydonowi uczynić "Gniew jest energią" bardziej atrakcyjną pozycją. Mimo to, lekko przymykając oko, książkę czyta się dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę pozostałe możliwe scenariusze, obecne w innych biografiach - munchausenowskie nadmierne koloryzowanie z jednej strony i nudna zasadniczość, niczym ze wspomnień zawodowego księgowego, z drugiej. Wokalista nie ściemnia i wydaje się, że nie podkręca faktów - choć przedstawia je rzecz jasna z własnej perspektywy, całość brzmi więc po prostu szczerze. Warto sprawdzić samemu, i niekoniecznie trzeba być do tego zagorzałym fanem Sex Pistols czy PiL.
John Lydon - Gniew jest energią. Moje życie bez cenzury.
Współpraca - Andrew Perry
Tłumaczenie - Wiesław Weiss
Wydawnictwo In Rock
624 strony
Szymon Kubicki