Poezja śpiewana. Skojarzenia mam jak najgorsze. Nie lubię. Gdyby jednak zedrzeć całą powłokę, dotrzeć do rdzenia Rimbaud, wychodzi, że tym właśnie jest. Poezją śpiewaną. Jest poezja. Jest człowiek ją śpiewający. Jest muzyka.
Chciałbym uniknąć słowa supergrupa. Jakoś mi ono nie pasuje w kontekście ludzi tworzących Rimbaud. A jednak są to znaczące postaci. Tomasz Budzyński, który tym projektem podtrzymuje znakomitą serię wydawniczą (ostatnie produkcje Budzy i Trupia Czaszka oraz Armii). Mikołaj Trzaska, który wypłynął tutaj na nieznane wody. Michał Jacaszek, który również opuszcza swoją strefę komfortu. Rzadko, naprawdę rzadko supergrupy wnoszą coś ciekawego do dyskografii ich członków, jak również do muzyki w ogóle. Ot, medialne ciekawostki. Dużo hałasu o nic. Zazwyczaj. Tym razem jest inaczej.
Industrialne podkłady na głównym planie, opętany śpiew i saksofon, który na albumie opowiada swoją historię, jak niegdyś na "dwójce" Neumy. Czy to się mogło udać? Z pozoru nie miało prawa. Trzy silne osobowości, różne pochodzenie muzyczne, jak tu znaleźć wspólny język? Okazało się, że ego przegrało z materiałem. Artyści mówią jednym głosem, zawartość "Rimbaud" ma wartość nadrzędną.
Budzyński, jego głos na Rimbaud to czysty mistycyzm. Nawiedzone wokale lidera Armii wznoszą się ponad twarde industrialne podkłady. Efekt powalający. Chwilami ciarki przechodzą. Trzaska nieustannie rzeźbi saksofonem w industrialnej materii. Słowo klucz w określeniu muzyki zespołu to trans. Mistycyzm i transowość. Rimbaud autentycznie hipnotyzują. I człowiek zapada się w tych dźwiękach, daje zniewolić. Wchodzi w ten muzyczny koszmar, boi się, ale idzie dalej, krok po kroku, wcale nie chce przerwać tej wędrówki. Nie jest to jakaś szalona awangarda, gdzie jeden artysta jedzie grzebieniem po kaloryferze, drugi pluje na klawisze, a trzeci wyje do księżyca. Te kawałki mają dającą się uchwycić strukturę, są elementy, które prowadzą słuchacza przez album. Słowem, jak na tak awangardowy projekt, jest on zaskakująco przyswajalny. Oczywiście, nie jest to coś, czego można słuchać przy okazji. Wymaga uwagi, pewnego poświęcenia, ale tak właśnie powinno być ze sztuką.
Od czasów Neumy nie słyszałem tak dobrego projektu na naszej scenie. Co jest potrzebne do nagrania dobrej płyty? Trio pokazuje, że przede wszystkim pomysł, rdzeń pozwalający tworzyć wokół niego konstrukcje muzyczne. W tym przypadku była to poezja Arthura Rimbaud. Co jeszcze? Talent, muzyczna wyobraźnia, zdolność prezentacji. Trzy silne osobowości, wspólny cel. Tylko tyle.
Sebastian Urbańczyk