Ostatni polski zespół z kobietą na wokalu, który nie budził mojego politowania zakończył grę kilka ładnych lat temu. Wtedy, na Śląsku byłem wielkim zwolennikiem Iscarioty, dziś swe zainteresowanie kieruję na Wrocław gdzie grasuje ekipa Black Perfume.
Załoga, dowodzona przez Wojtka i Paulinę Aftanas, w ciągu raptem dwóch lat od wydania debiutanckiej EP-ki zdobyła uznanie mediów, paru sensownych rozgłośni radiowych, a przede wszystkim, ludzi odpowiedzialnych za koncerty m.in. legendy polskiego metalu - Huntera.
Nie bez kozery wspominam o koncertach u boku metalowców ze Szczytna. Dobrali się bowiem dobrze, zwłaszcza, że oba zespoły cechuje obecnie mocno otwarte podejście do gitarowego rzemiosła często z naciskiem na lżejsze brzmienia niż walenie po pysku. "#osiempięćzero" to krążek będący wypadkową czasami quasi-gotyckiego i nowoczesnego rockowego grania z mainstreamowym potencjałem. Panowie i pani chętnie poruszają się po rejonach zbliżonych do Guano Apes i bardzo popularnego w Polsce The Pretty Reckless, a gdyby wpletli w swoje granie więcej elektroniki porównałbym ich do powerpopowo/rockowego Pvris. Co zatem wyróżnia Black Perfume? Ano to, że choć wrocławianie wyraźnie zerkają na zachód, w kwestii samej muzyki, a także tekstowo (i na całe szczęście) pozostajemy w domu.
Większość rodzimych zespołów, niezależnie czy to metalowych, rockowych czy hardcore'owych, idzie poniekąd na łatwiznę z miejsca pisząc piosenki po angielsku. Zaznaczają, że polski język nie jest wystarczająco dobry i odpowiednio dźwięczny. Nic bardziej mylnego o czym przekonali się już nie raz hardcore’owcy (Regres, Złodzieje Rowerów, Maypole) i metalowcy (ponownie Iscariota) o Comie, Normalsach i innych nawet nie będę wspominał. Da się, trzeba tylko chcieć. Paulinie Aftanas chce się jak mało której wokalistce, dlatego na równi stawia dobry tekst z melodią, a ponadto w pełni profesjonalne wykonanie. Szeroki wachlarz możliwości uroczej wokalistki niejedną dziołchę z talent show wprawiłby w osłupienie, ale nie o to tutaj chodzi. Formacja buduje swoją renomę w oparciu o mozolną pracę i sprawne lawirowanie między światem popowych melodii a krainą rockowego ciężaru. W czasach, kiedy nadal liczy się wyciskanie łez i babranie się w cudzych dokonaniach (nie mówię tylko o TV), już tylko za to warto mieć ich na uwadze.
Krążek, oprócz premierowego materiału, zawiera dwie kompozycje będące przypomnieniem EP. O ile "Histeria", niepodważalnie prawdziwy hit Black Perfume, jest wyborem oczywistym, tak "Kochaj abo giń" traktuję jako ukłon w stronę dotychczasowych zwolenników zespołu. Jeśli chodzi o wydane własnym sumptem danie główne, osobiście liczyłem na więcej dynamiki. Słychać, zwłaszcza w głosie Pauliny, że chciałaby, aby zespół poszedł w znacznie mocniejsze rejony, ale nie wieszczę im nagłego zwrotu w Otepową stronę. Póki co, sekstet dobrze radzi sobie w formule wypracowanej na niezbyt przekombinowanej EP-ce, i choć zdarzają im się lekkie wpadki ("Optimus") ogólny poziom "#osiempięćzero" pozostaje niezachwiany. Jedno jest pewne, jeszcze o Black Perfume usłyszymy.
Grzegorz "Chain" Pindor