The Rolling Stones

From The Vault: Live at the Tokyo Dome

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy The Rolling Stones
Recenzje
2015-11-30
The Rolling Stones - From The Vault: Live at the Tokyo Dome The Rolling Stones - From The Vault: Live at the Tokyo Dome
Nasza ocena:
7 /10

Ciąg dalszy serii sygnowanej nazwą "From The Vault", czyli przekopywania bezapelacyjnie przepastnych i przebogatych, koncertowych archiwów grupy The Rolling Stones.

Tym razem przenosimy się w czasy z przede dnia prawdziwej eksplozji pokolenia muzyków wąchających benzynę i dorastających w garażu, gdzie z głośników sączyły się posępne riffy wczesnych Black Sabbath. Dźwięk niemiłosiernie przybrudzonych gitar denerwował sąsiadów w nieomal każdej dzielnicy, a MTV zaczynało nieśmiało puszczać takich artystów jak Soundgarden, Alice in Chains i Nirvana. Grunge zawadiacko pokazywał środkowy palec syntezatorom stanowiących o kolorycie muzyki kiczowatych, odchodzących lat '80. Stonesów te zmiany oczywiście niewiele obchodziły: Mich Jagger nie interesował się przecież niczym poza sobą samym; a Keith Richards składał do kupy życie osobiste (z nową kobietą i przy ograniczeniu dożylnego wstrzykiwania heroiny). Właśnie wydali zupełnie przeciętny album "Steel Wheels" (1989) i wyruszyli w trwającą od sierpnia 1989 do sierpnia roku następnego trasę koncertową Steel Wheels Tour, gdzie jednym z przystanków była Japonia, a konkretniej stadion Tokyo Dome - grupa dała tam w lutym 1990 roku dziesięć występów.

Zapis koncertu z Tokyo Dome po raz pierwszy ukazał się w 2012 roku w formie cyfrowej jako oficjalny bootleq. Dziś w ramach serii "From the Vault" poprawiono obraz (szkoda, że to wciąż telewizyjny 4:3, a nie 16:9) i zrobiono nowy miks, po czym wypalono go na nośnikach CD, DVD i Blu-ray (w różnych konfiguracjach), dostępny jest również na poczwórnym winylu. Kolejna część kolekcjonerskiej serii jest o tyle interesująca, że zespół zaserwował setlistę złożoną z arcyhitów przeplatanych piosenkami z promowanego albumu "Steel Wheels". Pojawiły się więc zarówno "Honky Tonk Women", "You Can't Alwas Get What You Want", "Paint it Black", "Gimmy Shelter", jak i "Sympathy For The Devil", "Brown Sugar", "(I Can't Get No) Satisfaction" i "Jumin' Jack Flash". Pomiędzy nimi zaś błąkały się nierówne produkty ostatnich studyjnych dokonań Stonesów.

Zespół ogląda się właściwie tak samo jak na poprzednich wydawnictwach z serii "From The Vault". To wciąż grupa muzycznych profesjonalistów i rutyniarzy, na scenie zajętych wyłącznie sobą. Mick Jagger jest żywiołowy jak zawsze, prócz tego robi groźne miny w stronę publiczności, wczuwa się w scenicznego błazna jakim przez całą karierę był; Bill Wyman jak zwykle sprawia wrażenie człowieka, który na tej wielkiej arenie znalazł się zupełnie przypadkowo - najwyraźniej po zakończeniu tournee doszedł do takiego wniosku i opuścił The Rolling Stones. Charlie Watts (w tamtym czasie zaangażowany w jazzowe Charlie Watts Quintet) gra z takim zaangażowaniem, że równie dobrze można by mu dać do rozwiązywania sudoku bądź krzyżówkę, by się za bardzo nie nudził. Nadspodziewanie dobrze prezentuje się Keith Richards - muzyk przed ruszeniem w trasę zakończył wieloletni, toksyczny, również dosłownie, bo znaczony heroiną związek z Anitą Pallenberg i zakochał się w modelce Patti Hansen (w 1992 miała stać się jego żoną i do dziś nią zresztą jest). Nowa ukochana odciągała go od narkotyków, co wyraźnie widać po kondycji fizycznej i przytomnym spojrzeniu Richardsa, który podczas występów z Tokyo Dome po prostu wygląda na świadomego i zadowolonego z tego, że jest na scenie. Nie mogło oczywiście zabraknąć paradującego w damskich ciuchach Ronniego Wooda. Zespół wspiera sekcja dęciaków, klawisze i chórek.

Przestarzała o kilkanaście wiosen konwencja i od lat tak samo wygrywane numery zdają się nie przeszkadzać japońskiej widowni, która bawi się podczas występu Stonesów znakomicie. Ciężko się temu dziwić oglądając przytłaczających rozmiarów scenę, znakomitą grę świateł i smaczki pirotechniczne, tu i ówdzie przewijające się przez ten w gruncie rzeczy mało rockowy koncert - jest to bardziej funkowo-soulowe oblicze Stonesów. Swoje robią oczywiście nieśmiertelne przeboje.

Stonesi dali więc rutyniarskie, trochę hucpiarskie, ale i konkretne, ponad dwugodzinne show, które każdego fana grupy powinno zadowolić. "From The Vault" to przecież kolekcjonerska seria oficjalnych bootlegów, skierowana do konkretnego odbiorcy. Grupa docelowa na pewno się nie zawiedzie.

Grzegorz Bryk