Nothing But Thieves
Gatunek: Rock i punk
"Rockowa płyta roku!" - gdy ktoś już na wejściu próbuje mnie urobić tak tanim hasłem, nabieram dystansu do promowanego produktu. Na szczęście debiut Nothing But Thieves prezentuje się całkiem przyzwoicie.
Za długo chodzę po tym świecie i zbyt mocno związany jestem z marketingiem, by dać się załapać na hasła sugerujące mi, że oto mam do czynienia z produktem "najlepszym!". Szanowni Wydawcy pozwolą, że sami to ocenimy, bez Waszej pomocy, okej? Ekipa Nothing But Thieves wzięła się trochę znikąd. Zespół założony w 2012 roku, rok później wypuścił ekpę, która przeszła zupełnie bez echa w środowisku, podobnie jak pierwsze single promujące oficjalne wydawnictwo. I pewnie status quo zostałby utrzymany do dnia dzisiejszego, gdyby nie supportowanie Muse na kilku koncertach europejskiej trasy.
To był strzał w dziesiątkę, nie tylko ze względu na pokazanie się u boku wielkiej gwiazdy, lecz także przez pryzmat głosu Conora Masona - wokalisty grupy z hrabstwa Essex. Jego barwa jako żywo przypomina głos Matta Bellemy'ego wymieszanego z młodym Thomem Yorkiem. Facet ma ciągoty do śpiewania falsetem, choć na szczęście nie przeżywa swojego wokalu tak jak lider Muse.
Debiutancki krążek kwintetu, nazwany po prostu "Nothing But Thieves", to 12 kompozycji utrzymanych raczej w średni tempach, niezbyt zadziornych, za to cholernie przebojowych, jakby skrojonych pod radio. Wszystkie oparte są na basowym pulsie, prostych riffach i aranżacjach łączących spokojne zwrotki i wybuchowe refreny. Moimi faworytami są przede wszystkim "Excuse Me" i "Itch". Ten pierwszy, numer otwierający płytę, rozpoczyna się od przyczajonej zwrotki, by eksplodować w refrenie porywającym falsetem Masona. Podobne walory prezentuje drugi z wymienionych wałków, tyle że on po początkowym głaskaniu trzyma głośność do samego końca.
Ale i z balladami chłopakom jest po drodze - w tej materii bardzo blisko im do stylu wczesnego Radiohead (z czasów "The Bends"), mam tu szczególnie na myśli "If I Get High". Z kolei "Graveyard Whistling" jest tak pięknie wyciszone i wygładzone, że chętnie do swojego repertuaru włączyliby Hozier czy nawet Justin Timberlake. Traktujcie to jak komplement.
Nie chcę szaleć z wysokimi ocenami, bo na ostateczny wyrok jeszcze przyjdzie czas, ale już teraz z czystym sumieniem mogę zapewnić, że Nothing But Thieves mają ogromny potencjał. Pytanie, czy go wykorzystają.
Jurek Gibadło