Dave Gahan & Soulsavers

Angels & Ghosts

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Dave Gahan & Soulsavers
Recenzje
2015-11-17
Dave Gahan & Soulsavers - Angels & Ghosts Dave Gahan & Soulsavers - Angels & Ghosts
Nasza ocena:
8 /10

Coś co wyglądało na jednorazową współpracę, okazało się znacznie trwalsze. Soulsavers powraca z nowym albumem, ponownie zarejestrowanym z frontmanem Depeche Mode, Dave Gahanem.

Wydany trzy lata temu "The Light the Dead See", na którym Gahan wystąpił gościnnie jako wokalista oraz tekściarz, został przyjęty bardzo ciepło. Może nie przez wszystkich, bowiem podczas gdy fani Depeche Mode - całkiem słusznie - zareagowali z entuzjazmem, miłośnikom zawsze ponurego Marka Lanegana, który wspomagał zespół na dwóch wcześniejszych longach, zdarzało się nieco grymasić. Nie ulega jednak wątpliwości, że marketingowa siła nazwiska Gahana jest znacznie większa, jego głos nieustannie magiczny, a rozbudzony apetyt na muzyczne skoki w bok poza kontrolowany muzycznie przez Martina Gore'a Depeche Mode, wciąż niezaspokojony. Tym sposobem światło dzienne ujrzał "Angels & Ghosts".

Skoro powiedziało się A, trzeba powiedzieć B, i tym razem zmiany widać już po szybkim rzuceniu okiem na okładkę. Teraz to już nie Soulsavers, a Dave Gahan & Soulsavers, przy czym czcionka opisująca frontmana jest dwukrotnie większa niż nazwa duetu. Jakby tego było mało, wykonane przez Stellę Rose, córkę Gahana, dziwnie demoniczne - zwłaszcza w kontekście muzycznej zawartości krążka - zdjęcie ojca, zdobi również okładkę albumu. Co więcej, Dave już nie tylko śpiewa, ale został opisany również - wspólnie z Soulsavers - jako autor muzyki. Jak przełożyło się to na zawartość "Angels & Ghosts"? Odpowiem od razu: właściwie niezauważalnie.

Podobnie, jak w przypadku "The Light the Dead See", współpraca duetu z Gahanem (oraz kilkoma sesyjnymi muzykami) zaowocowała bardzo melancholijnym, wyciszonym, wyraźnie jesiennym w klimacie albumem, przeznaczonym raczej tylko dla ponuraków, którzy muszą czasem uronić łzę wzruszenia i z założenia odrzucają wszystko, co w muzyce weselsze. O ile Gore na starość wraca do elektronicznych korzeni i spędza czas na zabawie oldschoolowymi zabawkami, tak Gahan, swego czasu targany wewnętrznymi demonami straceniec, płynie na fali odurzającego sentymentalizmu. Odbija się to na klimacie ostatnich albumów Depeche Mode i znajduje odzwierciedlenie również w zupełnie innym, muzycznym świecie Soulsavers.


Wbrew zmianom ról głównych bohaterów, zdecydowanie nie można powiedzieć, by dominujący charakter Gahana sprowadził muzyków Soulsavers do roli zespołu akompaniującego. Nowe piosenki przypominają bowiem starsze i skonstruowane są w bardzo podobny sposób. Dave nie gwiazdorzy i nie szaleje za mikrofonem, jego głos, dokładnie taki sam, jaki pokochały zastępy fanów na całym świecie pięknie równoważy się z dość oszczędną, ze smakiem skrojoną warstwą instrumentalną płyty, a także z kobiecymi chórkami. Świetnie brzmi wysunięta do przodu, choć dość rzadko używana gitara (np. "Tempted"), wsparta odpowiednio szeleszczącą perkusją, smyczkami, fortepianem oraz łagodnym szmerem klawiszowego tła. "Angels & Ghosts" nie przynosi więc nowej jakości, tylko stylową kontynuację kierunku rozpoczętego trzy lata temu. Komu nie odpowiadało tamto oblicze 2+1, ten nowy album może sobie spokojnie darować. Kto natomiast zachwycił się ponurym smutkiem "The Light the Dead See" i tym razem nie powinien być rozczarowany.

Całość zamyka się w dziewięciu utworach, które łącznie nie składają się nawet na 40 minut grania. Dodatkowo, piosenki są bardzo spójne, żadna z nich szczególnie się nie wychyla. Uwagę z pewnością zwraca singlowy "All Of This And Nothing", czy nieco gospelowy otwierający album "Shine", choć prawdziwi koneserzy najgłębszych pokładów smutku powinni zwrócić się bardziej ku "The Last Time", zamykającego materiał "My Sun", albo "Lately" czy "One Thing". Zdaję sobie sprawę, że niektórzy mogą odebrać "Angels & Ghosts" jako nudnawe smęcenie i aż nadto wyraźny przejaw starzenia się Gahana, który w końcu jakiś czas temu przekroczył już 50. Z pewnością na moją ocenę płyty wpływ ma również mój ewidentny status wieloletniego fanboya Depeche Mode, ale cóż poradzić. Tak jak przemawiał do mnie smutek "The Light the Dead See", tak daję się unieść stylowej melancholii "Angels & Ghosts". Polecam spróbować każdemu nie-wesołkowi, a jeśli się nie spodoba - przecież lojalnie uprzedzałem.

Szymon Kubicki