Second Flight: Live at the Z7
Gatunek: Rock i punk
Nowa koncertówka od Flying Colors była kwestią czasu. I tak sporo przyszło nam czekać, bo ostatni studyjny krążek "Second Nature" (2014) wyszedł pod koniec września ubiegłego roku.
Niezmordowany Mike Portnoy przyzwyczaił fanów, że po każdym albumie długogrającym swojego progresywnego bandu (a ciężko spamiętać ile ich już jest) wypuszcza w eter DVD. Tak było już za czasów Dream Theater, tradycję kontynuował Transatlantic, a obecnie schedę przejął Flying Colors - supergrupa już nie tak świeża, bo Portnoy w międzyczasie zaangażował się przecież wpierw w Winery Dogs, a jeszcze później w projekt Metal Allegiance.
Nie ma jednak co Portnoya winić o przesyt wydawnictw, bo odkąd odszedł z Dream Theater robi dużo rzeczy różnych, a przede wszystkim interesujących - w odróżnieniu od mocno już spranej macierzystej kapeli od dziesięciu lat odgrzewających tego samego kotleta. Flying Color to zresztą świta, która bezwzględnie zasługuje na rejestrację wizualną, nie chodzi oczywiście o to, że panowie są jakoś specjalnie urodziwi, ale po prostu potrafią grać, bo ta supergrupa to niezła zbieranina muzycznych osobowości, ale i śmietanka swojego gatunku. Portnoy, Neal Morse, Steve Morse, Dave Larue i Chasey McPherson zreanimowali skostniałą stylistykę mainstreamowej neoprogresji, nadali jej niebywałego kolorytu i po prostu władowali w progresywne ramy masę wyśmienitych melodii. Dla Portnoya to bezwzględnie miła odskocznia od nadętego i napompowanego patosem Transatlantic oraz bezdusznego i do bólu matematycznego Dream Theater, a na pewno pewien pomost pomiędzy rock'n'rollowym Winery Dogs i progresją.
Nowe DVD było więc formalnością, szczególnie, że poprzednie - wydane po debiucie "Flying Colors" (2012) "Live in Europe" (2013) - było wręcz kopią "Live in Europe" (2003), ale grupy Transatlantic. Druga sprawa, że wraz z "Second Nature" zespół uzbroił się w działa ciężkiego kalibru i dalekiego zasięgu, bo inaczej o takich kawałkach jak "Peaceful Harbor", "Cosmic Symphony", "Open Up Your Eyes" czy nawet "Mask Machine" mówić się nie da. Koncertowo sprawdzają się wyśmienicie, może nawet lepiej niż utwory z krążka debiutanckiego, podobnie jak sami muzycy, którzy prócz perfekcyjnego wykonania (bo czegóż innego można się spodziewać po jednych z największych wirtuozów swojego pokolenia) naładowali występ niesamowitą, skrzącą się przez te niespełna dwie godziny koncertu energią (Steve Morse i jego gitara są oszałamiający!). Muzyczne kolory naprawdę latają po szwajcarskim Z7.
Nie jest to może DVD epokowe, bo ogranicza się jedynie do pokazania muzyków w akcji: brak jest dekoracji czy wizualizacji, efekty świetlne niespecjalnie zachwycają, na scenie dzieje się niewiele. Ot, w pełni profesjonalnie zarejestrowany koncert, skupiający się na instrumentalnych popisach i samej muzyce. Jeśli ktoś oczekiwał czegoś więcej, to na pewno się "Second Flight" zawiedzie.
Mnie się ten krążek podoba, jego wersja wzbogacona o 2CD również - równie świetnie koncertu się słucha, jak i ogląda. To przede wszystkim zasługa muzycznych osobowości, jakie krzątają się po scenie, ale również samej muzyki, która już urosła do rangi mojej ulubionej, spośród wszystkich oblicz Mike'a Portnoya. Dodatkowo numery w wersji na żywo brzmią doprawdy świeżo i pociągająco, bo muzycy prócz kunsztownej techniki wkładają w ich wykonanie kawałek serca. To widać i słychać.
Grzegorz Bryk