Kruk

Beyond Live

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Kruk
Recenzje
2015-11-10
Kruk - Beyond Live Kruk - Beyond Live
Nasza ocena:
7 /10

Koncertowe wydawnictwo Kruka to matrioszka. Niespodzianka dla fanów, a w tej niespodziance kolejna niespodzianka, a w niej jeszcze jeden podarek i tak dalej, aż do ostatniej minuty tego imponującego spektaklu.

Co Kruk gra, każdy wie, a przynajmniej wiedzieć powinien. To hard rock wyrosły na inspiracji klasykami gatunku z Deep Purple, Black Sabbath, Uriah Heep, Budgie i Led Zeppelin na czele. Przy czym Purpurowych jest tu bodaj najwięcej, bo zespół nie boi się hammondów, a na dodatek ma prawdziwego speca od klawiszy (ukłony dla Michała Kurysia). Raz to granie wychodzi Krukowi lepiej, raz gorzej; czasem brzmią poważniej, a momentami potrafią trochę na wyrost podkolorować muzykę i przesadzić z lukrem, ale ogólnie dobrze się Kruka słucha i można się przy ich niezobowiązującym graniu całkiem fajnie pobawić. W każdym razie, dobrze, że Kruk w głodnej klasycznego hard rocka Polsce jest.

Już samo wydawnictwo "Beyond Live" jest niespodzianką - przede wszystkim dla fanów, bo myślę, że Kruk koncertówką raczej nowych słuchaczy nie szukał. Kolejny prezent to czas trwania, bo DVD ciągnie się przez - uwaga, to nie pomyłka - 160 minut (w paczce również okrojona i szczerze mówiąc zupełnie zbędna wersja CD koncertu). Już widzę jak wielbiciele dostają ślinotoku, całkiem zresztą słusznie, bo przez te niemalże trzy godziny band jest w doskonałej formie. O Kurysiu już wspomniałem, ale mistrzem ceremonii jest Piotr Brzychcy - ten sam facet, do którego podszedł niegdyś sam Carlos Santana i pogratulował instrumentalnych umiejętności. Na "Beyond Live" gitarzysta po prostu rządzi i dzieli, trzęsie sceną, zachwyca improwizacjami, czaruje riffami, zwala z nóg techniką, a nawet się przy tym nie skrzywi - gdyby Ritchie Blackmore zobaczył co wyczynia Brzychcy, pewnie ze wstydu zrezygnowałby na dobre z pomysłu powrotu do rockowego grania. Nieco mieszane uczucia można mieć względem wokali Romana Kańtocha, bo o ile to rzeczywiście sprawny wokalista o potężnej skali i genialnym falsecie, to brakuje mu w głosie diabła, a Kruk gra przecież hard rocka, potrzebuje więc niegrzecznego chłopca przed mikrofonem, takiego będącego za pan brat z wszystkim co pachnie siarką i grzechem. Ale to już kwestia gustu oraz osobistych upodobań.

Niespodzianek ciąg dalszy, bo prócz setu będącego przekrojem całej twórczości zespołu, pojawiają się covery. Zaczyna się od Black Sabbath z Dio na wokalu, czyli "Haven and Hell", by później uraczyć purpurowym klasykiem "When The Blind Man Cries" z gościnnym udziałem Grzegorz Kupczyka (Turbo, Ceti) i Piotra Luczyka (KAT) - to bodaj upominek dla wszystkich, którym brak w Kruku było niegrzecznych facetów. Ten pierwszy pojawi się jeszcze w wieńczącej koncert, kolejnej przeróbce Purpli "Burn". Z coverowych i personalnych niespodzianek jest jeszcze "Memento z banalnym tryptykiem", a na klawiszach i wokalu nie kto inny tylko Józef Skrzek (SBB), któremu hard rockowa wersja jego genialnego utworu się bez wątpienia podobała, co było widać po nieco oszołomionej minie.


Ponadto bywa na "Beyond Live" doprawdy uroczo. Wtedy, gdy zdarza się Brzychcy podczas swoich ekwilibrystycznych popisów zgubić tu i ówdzie dźwięk; uroczy jest inglisz Kupczyka oraz jego fałsze; wzrusza również spontaniczny charakter, szczególnie drugiej części koncertu, gdy w pewnym momencie Grzesiek Kupczyk kradnie Krukowi całe show. Takich wynikłych z braku scenariusza wpadek jest więcej, ale wzbudzają one jedynie ciepło w sercu - przez to zresztą występ staje się niesamowicie swojski, zabawowy i po prostu sympatyczny w swym charakterze.

Niezbyt fajną niespodzianką jest natomiast set akustyczny, gdzie zespół zaaranżował kilka numerów na pudło i przysłowiowy brak prądu. Utwory przypominają akustyczne koszmarki z telewizji śniadaniowej, czy też ogniskowych biesiad i przez swoją słodycz wzbudzają po prostu niestrawność - przez tą część koncertu chciałem przebrnąć jak najszybciej i równie prędko o niej zapomnieć. Druga krytyczna uwaga leci już pod adresem realizatorów, którzy zdają nie znać nawet podstaw sztuki robienia koncertówek. Fakt, studio koncertowe Radia Katowice nie dysponuje wielką sceną, ale momentami można dostrzec na niej więcej kamerzystów niż muzyków. Wygląda to okropnie, wprowadza niepotrzebny chaos i po prostu rozprasza: ekipa realizatorska powinna być niewidoczna dla oglądającego, by swoim jestestwem w odbiorze DVD nie przeszkadzać, tymczasem na "Beyond Live" panoszy się tu i ówdzie w najlepsze. Można było też dopracować samą scenografią, bo niestety ta prezentuje się biednie i po prostu małomiasteczkowo.

Faktem jednak jest, że Kruk dał niemal trzygodzinny koncert będący zarówno popisem umiejętności jak i przekrojem twórczości. Widowisko w większej części ogląda się z nieukrywaną przyjemnością, a i płynące z głośników dźwięki potrafią przyciągnąć uwagę fanów klasycznego oblicza hard rocka. Odbiór burzy nieco set akustyczny i wpadki realizatorów, ale to drobnostka w obliczu kupy zabawy jaką "Beyond Live" dostarcza. Dobrze, że mamy w Polsce takiego Kruka.

Grzegorz Bryk