Ktoś kiedyś rzucił hasło, że muzycy starzeją się wolniej. Coś w tym jest, wszak gdy oglądam DVD z zapisem koncertu grupy Aerosmith z 2014, nie widzę sześćdziesięcio paro letnich dziadków, tylko wiecznie młodych, naszpikowanych rock'n'rollem szaleńców.
Bez względu na to, czy się ich lubi, czy też nie, Aerosmith to niekwestionowana legenda muzyki rockowej. Istnieją 45 lat, wydali 15 studyjnych krążków, które sprzedały się w ponad 150-milionowym nakładzie, mają oddanych fanów w praktycznie każdym zakątku świata, a ich koncerty to widowiska zapierające dech w piersiach. Czego chcieć więcej?
Choć przyszedłem na świat dwadzieścia lat po ich powstaniu, to muzyka Stevena Tylera, Joe Perry'ego, Toma Hamiltona, Joeya Kramera i Brada Whitforda, praktycznie od początku mojej ziemskiej egzystencji stanowiła dla mnie punkt odniesienia w kwestii gmerania w zakamarkach własnej wyobraźni. W sumie to nie sama muzyka, lecz cały entourage, którego istotną częścią były piękne kobiety, szybkie samochody, najlepsze modele gitar, ciuchy, a wszystko to opatrzone amerykańską flagą. Któż z nas, wszak młodych chłopców, o tym nie marzył? Któż nie pragnął przynajmniej raz w życiu stanąć na scenie, wyszaleć się, zobaczyć tłumy fanek skandujących jego imię, a po całym przedstawieniu udać się na afterparty? Uosobienie naszych młodzieńczych marzeń stanowi kariera właśnie tego zespołu. Nie wierzycie? Obejrzyjcie sobie zapis ich występu na zeszłorocznym Download Festival, a przekonacie się, że w mitach i legendach jest sporo prawdy.
Kiedy Tyler wychodzi na scenę z pióropuszem na głowie i zaczyna szaleć, atmosfera udziela się również tłumowi. Silna energia emanująca z muzyków zamienia koncert w rockowy spektakl, w którym nie ma miejsca na nudę. "Love In An Elevator", "Walk This Way", "Eat The Rich", "I Don’t Want To Miss A Thing", "Dude (Looks Like A Lady)", "Toys In The Attic", "Sweet Emotion", "Mama Kin" czy "Dream On" - to m.in. te przeboje amerykańskiego bandu zabrzmiały na żywo podczas niezwykłego show w Donington Park. Każdy numer zagrany na najwyższym poziomie, z taką samą pasją i zaangażowaniem jak kilkanaście lat temu. Epickie solówki Perry'ego, szaleńcze wokalizy i taneczne popisy Tylera, a także dynamiczna gra pozostałych muzyków sprawiają, że człowiekowi ciężko się oderwać od ekranu. Aerosmith bowiem to rockmani pełną gębą, dla których czas zatrzymał się w miejscu. O znaczeniu metryki zapomnieli także fani kapeli, mieszczący się w przedziale wiekowym między 16 a 70 rokiem życia. Znali tekst praktycznie każdej piosenki, śpiewali z formacją i poruszali się rytmicznie niczym uczestnicy rytuału miłości i pokoju. Stanowili żywe potwierdzenie tezy, że "muzyka łączy pokolenia".
Z garderoby Stevena wychodzi piątka seksownych groupies, co Joe kwituje w zabawny sposób:"To tylko dziewczyny. Nie widzieliście nigdy dziewczyn? W każdym razie, chyba już czas się szykować do występu". W tym momencie szczenięce marzenia konfrontują się z rzeczywistością. To przecież tylko PR, żartobliwe kreowanie wizerunku, wszak podstawą jest i zawsze będzie muzyka. Fajnie, że panowie z Aerosmith o tym nie zapomnieli i wciąż dają czadu na swoich koncertach. Oby grali nam do końca świata i o jeden dzień dłużej. Co do pięknych pań - cóż, czasem warto nie wychodzić poza granice własnej wyobraźni, czego i wam życzę.
Elvis Strzelecki