Keith Richards. Niezniszczalny
Gatunek: Rock i punk
We wrześniu ukaże się trzeci solowy album Keitha Richardsa, a dokładnie 3 miesiące później gitarzysta skończy 72 lata. Niezniszczalny Mr. Riff wciąż żyje muzyką.
O Richardsie zwykło się mówić z emfazą, używając wielkich słów, w rodzaju 'ikona', 'legenda', 'Mr. Riff' czy też 'Mr. Rock & Roll'. Dodajmy do tego tytuł prawdopodobnie najlepszego gitarzysty rytmicznego wszech czasów oraz status jedynego człowieka, który mógł wyśnić kultowy riff do "(I Can't Get No) Satisfaction". Tytułowy 'niezniszczalny' (choć to tytuł tylko polskiego wydania) również pasuje tu jak ulał, bo przecież to on miałby przeżyć, wespół z karaluchami, wybuch bomby atomowej, a przez jego organizm przetoczyła się taka ilość używek, która mogłaby wytruć co najmniej przeciętne powiatowe miasto. To on odbił Anitę Pallenberg z rąk Briana Jonesa no i jeszcze ta historia z rolą pirata i brakiem charakteryzacji. No cóż, to wszystko prawda. A właściwie ułamek prawdy, bo przecież jego życiorysem, który znalazł swe odzwierciedlenie w każdej bruździe jego pooranego zmarszczkami oblicza, można by obdzielić tuzin innych rockowców; zwłaszcza tych nam współczesnych, nudnawych grzecznych chłopców, którzy nie dość, że od lat nie muszą już przecierać jakichkolwiek szlaków, ponieważ od razu mogli wskoczyć na wytyczoną przez poprzedników, szeroką i świetnie utrzymaną rock'n'rollową autostradę, to jeszcze za ekstremalny wybryk uważają na przykład wpisanie obraźliwego tweeta albo rebelianckie zapalenie fajka pod znakiem zakazu. Czy to o nich będą w przyszłość powstawać barwne biografie?
Nic zatem dziwnego, że oczy rockowego świata wciąż skierowane są na legendy, na The Rolling Stones, Led Zeppelin czy Black Sabbath, bowiem to właśnie muzycy tych kapel niezmiennie poruszają sentymentalne struny i odzwierciedlają wiecznie idealizowane czasy dawno minione. Są naocznymi świadkami wszystkich legendarnych, dekadenckich historii, jak też żywym ucieleśnieniem tego, co już nigdy w muzyce nie nastąpi. O Stonesach, razem i osobno, napisano dotąd miliony słów w biografiach i rozlicznych opracowaniach, za pióro chwycili też sami muzycy. Zrobił to i sam Richards, wydając w 2010 r. bestselerową, znakomitą autobiografię zatytułowaną po prostu - jak na ikonę przystało - "Życie". W tym tłumie Victor Bockris, doświadczony biograf ze swą wydaną pierwotnie w 1992 roku, nieautoryzowaną książką "Keith Richards" odnajduje się bardzo dobrze.
Od tego czasu autor dwukrotnie aktualizował swe dzieło i dopisywał kolejne, siłą rzeczy nieco mniej szczegółowe rozdziały. Przez to zresztą, narracja książki, gdy autor przechodzi do wydarzeń z lat '90 i późniejszych, staje się dość rwana, a sama opowieść ma właściwie trzy zakończenia. Nie stanowi to jednak większego problemu, bowiem generalnie ze swego zadania Bockris wywiązuje się świetnie, nie tylko wyczerpująco opowiadając o głównym bohaterze, ale też - co nieuniknione - o zespole oraz o tle społeczno-kulturowym, w którym przyszło Stonesom rozpoczynać i rozwijać karierę. Kto czytał którąś z biografii zespołu, będzie rzecz jasna znał większość z tych historii, ale trudno się dziwić - w końcu większa część życia Richardsa jest ze Stonesami nierozerwalnie związana. Co więcej, Bockris nie ukrywa, że jest po prostu fanem Richardsa, oraz że jego zdaniem to właśnie generujący niepowtarzalne riffy gitarzysta jest autentycznym liderem, motorem, który napędza kapelę. Często autor sięga tu po dość ciekawy zabieg, dla kontrastu punktując małostkowość, egoizm, chciwość czy pęd za nowinkami Micka Jaggera, kiedy trzeba oddając jednak i frontmanowi sprawiedliwość. To przecież dzięki jego biznesowemu talentowi, Richards mógł przez lata nie martwić się niczym, przeznaczając tygodniowo tysiące funtów na swój wybitnie niehigieniczny tryb życia.
Tu dochodzę do sedna, bo choć autor nie zaniedbuje spraw muzycznych, również tych związanych z solową karierą Keitha, nie da się jednak ukryć, że głównym punktem jego zainteresowania jest życie osobiste gitarzysty: skandale, problemy z prawem, związek z Anitą Pallenberg i innymi kobietami, a wreszcie używki, zwłaszcza najbardziej mroczny, alkoholowo-heroinowy okres, który Richards przeżywał do późnych lat '70. Zresztą, lektura "Niezniszczalnego" pozwala na stwierdzenie, że Bockris, być może nieświadomie, wpisuje się w schemat, który już dawno temu zidentyfikował sam Richards, celnie (i z przekąsem) stwierdzając, że stał się legendą nie tyle dzięki artystycznym osiągnięciom, co raczej za sprawą wizerunku i stylu życia. Swoją drogą, liczne cytaty z wypowiedzi gitarzysty na najróżniejsze tematy są prawdziwymi perełkami. Kto już czytał "Życie", ten dobrze wie, jak błyskotliwą postacią jest Richards.
W pełni uzasadnione w tym przypadku zakończenie recenzji, które mogłoby brzmieć na przykład tak: "Keith Richards. Niezniszczalny" jest lekturą obowiązkową dla wszystkich fanów The Rolling Stones", byłoby jednak zdecydowanie niekompletne i niewystarczające. To bowiem również książka dla wszystkich miłośników popkultury we wszelkich jej przejawach. Richards jest niewątpliwym symbolem rock'n'rolla i zarazem uosobieniem swoich czasów, archetypem rockowego gitarzysty, ale także po prostu gwiazdy, której wielkości przeciętny człowiek nawet nie jest sobie w stanie wyobrazić. Nawet jednak i do tego tematu nasz bohater zawsze podchodził ze stoickim spokojem, mówiąc w jednym z wywiadów: "Zdecydowanie więcej utalentowanych osób ginie od sławy niż od narkotyków. To nie przedawkowanie zabiło Hendrixa - zrobiła to sława." Na szczęście wygląda na to, że Keitha nic nie ruszy. "Ciągle każą mi przestać chlać, ale nie zawracam sobie tym głowy...".
Victor Bockris - Keith Richards. Niezniszczalny
Tłumaczenie: Maciej Machała
In Rock 2015
505 stron
Szymon Kubicki