Rick Springfield

Stripped Down

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Rick Springfield
Recenzje
2015-07-27
Rick Springfield - Stripped Down Rick Springfield - Stripped Down
Nasza ocena:
7 /10

Ciężko uwierzyć, że ten facet ma 65 lat. Wygląda i prezentuje się na scenie niczym wyjątkowo chodliwy czterdziestolatek, lepiej niż w czasach power popowej sławy. Może rzeczywiście nieco anorektycznie, ale to przecież muzyk startujący z karierą na przełomie szalonych i rock'n'rollowych latach lat '60 i '70.

Całkiem niedawno nagrał "Songs for the End of the World" (2012), album przebojowy, pełen życia, taki, jakiego nie powstydziłoby się wielu młodzieniaszków parających się pop rockiem z najwyższej półki. Mało tego, współczesna młodzież bez wątpienia w obecnym obliczu Springfielda mogłaby się zakochać - byłaby to świetna alternatywa dla nieco już zblazowanych Green Day. Przede wszystkim dlatego, że Rick wciąż potrafi pichcić wakacyjne przeboje.

"Stripped Down" to jednak rzecz nieco innego rodzaju. Album koncertowy - DVD plus zupełnie zbędne CD, dodatkowo okrojone z kilku numerów. Dość kameralny, bo na scenie tylko Springfield, laptop i gitary. Wokoło ludzi niewielu, ale wszyscy w muzyka wpatrują się z taką pasją (szczególnie widoczne są maślane oczyska kobiet), że pewnie gdyby koncert potrwał nieco dłużej, to zostałby żywcem schrupany. Tymczasem występ jest względnie krótki, bo około półtorej godziny, z czego samego grania jeszcze mniej. Koncert to swego rodzaju recital - Springfield dużo mówi o swoim życiu, początkach kariery, występie dla żołnierzy w Wietnamie, śmierci ojca. Do tego w najlepsze dowcipkuje. Czytał też fragmenty swojej książki, choć akurat tego wydawca nam oszczędził i te momenty wyciął.

Poza tym gra muzyka. Głównie akustyczna. W muzycznych wojażach Ricka wspiera laptop, który mu podgrywa perkusję czy inne podkłady. Sam Springfield mówi, że to lepszy muzyk niż żywa ekipa, bo zawsze gra to co on chce, nie je, nie pije, a poza tym nie trzeba mu za to płacić. Setlista to miszmasz z całej twórczości artysty z nieśmiertelnymi "Jessie’s Girl", "Affair of the Heart", "Love Somebody" czy "Human Touch" na czele. Oczywiście w wersjach akustycznych. Jest też zabawna świeżynka: “If Wishes Were Fishes", oraz covery - w tym krótki The Doors i klasyczny blues "Rollin' and Tumblin'". Byłoby pewnie dość miałko i sentymentalnie, gdyby Springfield nie miał tego czegoś. Tymczasem facet czaruje. Przede wszystkim robi wrażenie formą wokalną, bo i całość zaśpiewana jest znakomicie. Może i sława Springfielda dawno minęła, ale gardło wciąż ma doskonałe. Do tego dochodzą nie mniejsze umiejętności instrumentalne, bo jak się okazuje Rick jest niezgorszym gitarzystą, który wyrósł na miłości do bluesa.

I tak, "Stripped Down" to rzecz raczej fanowska, a zdaje się, że w Polsce Springfield wielu fanów nie ma. Wielka szkoda! Muzyk bowiem pokazuje, że mimo tak długiej scenicznej bytności jest świeży jak langustynka wyłowiona wprost z Zatoki Gaskońskiej. Gdybym wcześniej go nie znał, to po zapoznaniu się ze "Stripped Down" od razu bym go polubił, więc szczerze polecam, również osobom, które Ricka Springfielda jeszcze nie znają. Album oferuje kawał miłej zabawy, dobrej muzyki i uroczej, przyjacielskiej atmosfery.

Grzegorz Bryk