Technicians of The Sacred
Gatunek: Rock i punk
Ten szalony twór od połowy lat 80 występujący po nazwą Ozric Tentacles i praktycznie rok w rok serwujący nową porcję muzyki, niezmordowanie robi swoje, wbrew modom i obyczajom, może nawet wbrew logice, nie zmieniając zupełnie nic w swojej muzyce.
Muzyce, która zresztą zawsze przysparza wiele problemów, chociażby w definicji gatunku. Bo w jaką szufladkę można by Ozric Tentacles wcisnąć? Na pewno instrumentalny rock psychodeliczny z elementami jazz-rocka, może rock progresywny, bez wątpienia mieniący się kolorami tęczy space rock. Najprościej byłoby chyba powiedzieć, że Ozric Tentacles gra jak Ozric Tentacles, i tak postawione stwierdzenie powinno wystarczyć, bo brzmienie brytyjskiej grupy jest samoistne, że właściwie może być definiowane tylko przez siebie same. Tym bardziej, że zespół na przestrzeni lat stał się firmą rodzinną: Ed Wynne (mózg całej operacji) zaprosił do składu żonę Brandi (na bas) oraz syna Silasa (na klawisze). Całości dopełnia perkusista Ollie Seagle.
Chciałoby się powiedzieć, że "Technicians of The Sacred" - piętnasty studyjny album - wnosi coś nowego w poczynania Ozriców. Byłaby to jednak nieprawda, bo w istocie nie zmienia się absolutnie nic. Można wcisnąć w odtwarzacz "Paper Monkeys" (2011), wcześniejszy "The Yumyum Tree", nawet "Jurassic Shift" (1993), a i tak okaże się, że to wszystko równie dobrze mogłoby znaleźć się na "Technicians of The Sacred". Stylistyka u Wynne'ów pozostaje niezmienna i może tylko brzmieniowo jest coraz nowocześniej, ale poza tym ciężko znaleźć jakiekolwiek innowacje. To wciąż szalona podróż, jaką musi przeżywać miś koala po napchaniu się liśćmi koki albo pasjonat grzybków halucynogennych. Pamiętacie jak Steven Wilson (jeszcze jako Porcupine Tree), zabrał słuchaczy na albumie "Voyage 34" (1992) w podróż z kimś kto zażył LSD? U Ozric Tentacles ktoś z tym LSD zdrowo przesadził. Słuchacza ze wszystkich stron atakują nagłe uderzenia przekolorowanych syntezatorów na tle ciągnącej cały ten space rockowy teatr sekcji. Masa tu solówek klawiszowych, czasem gitarowych, układających się w swoistą wizję grania fusion we wszystkich kolorach tęczy, nagłych błysków i dźwięków funkcjonujących na zasadzie świetlnych refleksów.
Istota jest tak, że "Technicians of The Sacred" to Ozric Tentacles niezmienny i w niemalże takiej samej formie instrumentalnej. Ciężko wnioskować czy lepszy od poprzedniczek, bo zdaje się, że najzwyczajniej jest taki sam. Ale póki ta stylistyka Ozricom wystarcza, niech się nią bawią, tym bardziej, że nie mają na scenie konkurencji, a mają słuchaczy, którzy bez wątpienia czekali na te 75 minut nowej muzyki od firmy Wynne'ów.
Grzegorz Bryk