Zwolennicy bostońskiego hardcore’a z pewnością monitorują to, co dzieje się na tamtejszej scenie. O ile ich uwaga zwrócona jest w stronę supergrupy Sweet Jesus, w skład której wchodzą muzycy m.in. Have Heart, powinni pamiętać o innych zespołach.
Jednym z nich jest Spirits, formacja powstała na gruzach rozwiązanego rok temu, mocno cenionego w naszej części EuropyTest of Time.
Nieoczekiwany rozpad tamtej grupy pozwolił na pełną aktywność Spirits. Zresztą, znaczna część tego składu to ci sami ludzie, ale grający jednak dźwięki inne, mniej surowe i jestem skłonny stwierdzić, że bardziej nośne. "Discontent" zawiera trzynaście kompozycji będących nie tylko strzałem między oczy słuchacza, ale przede wszystkim całkiem inteligentną muzyką dla bardziej wymagającego odbiorcy. Nie jest to bynajmniej żadna hardcore’owa awangarda, bo tempa są szybkie i, czego można się spodziewać, mocno szalone, a i kanon gatunku zachowany, acz chodzi o teksty o stojącego za mikrofonem Mike’a.
Wiem, że w większości przypadków pisanie o sile przekazu, dojrzałości i emocjach zawartych w lirykach często mija się z prawdą, ale w przypadku Spirits i słów, nierzadko niemal wyszczekiwanych przez długowłosego wokalistę, słuchacz wyraźnie czuje owe tytułowe niezadowolenie. Nie tylko w Polsce jest na co się wkurzać, i choć Mike brutalnie nazywa rzeczy po imieniu ("The Almighty Dollar") pozostawia pole do interpretacji. Zapewniam, że nawet na poletku uczuciowym, pełnym zawodów związanych z najbliższymi, jest się nad czym pochylić.
Muzycznie panowie nie odkrywają - nomen omen - Ameryki. Mimo to, debiut Spirits jest jedną z najlepszych rzeczy tego roku brzmiącą dokładnie tak, jak powinien brzmieć hardcore - brudno, z mocarną perkusją i ładnie bulgoczącym basem w tle. Jednym przeszkadzać będzie mocno wysunięty wokal w miksie, inni uznają to za atut. Ja stawiam na kompromis, a co za tym idzie, "Discontent" ma perfekcyjnie wyważone proporcje. Żaden z instrumentów, a tym bardziej głos Mike’a, nie przesłania drugiego i to w mojej opinii jest największą zaletą wydawnictwa. Sama treść muzyczna, jak to w przypadku hardcore bywa, nie jest rewolucją dla tego mocno wyeksploatowanego gatunku, ale dzieje się tu na tyle dużo, aby do pierwszego longa bostończyków wracać… co najmniej raz dziennie. Szukasz furii, szczerych tekstów i sporej dawki gitarowego czadu? Spirits jest dla ciebie. Choć pewnie bardziej dla mnie.
Grzegorz "Chain" Pindor