The Best of the Grateful Dead
Gatunek: Rock i punk
Nie trzeba wielkiego matematyka, by policzyć, że w "Stu latach samotności", absolutnej klasyce literatury, Gabriel Garcia Marquez - w zależności od wydania - upchał jeden rok na około 4-5 gęsto zroszonych tekstem stronach książki. Czas więc gna u Noblisty jak szalony i nie patyczkuje się z nikim.
Na najnowszej kompilacji amerykańskich klasyków rocka psychodelicznego, legendarnej grupy Grateful Dead, postanowiono pójść w ślady Kolumbijczyka i odmierzono, że każdy przebyty rok trwa siedem minut z sekundami. Galop równie imponujący. Ten dość osobliwy wehikuł czasu ze szkieletem w kwiecistej koronie na okładce zawiera dwie płyty, na które składają się 32 utwory. Łącznie ponad dwie i pół godziny muzyki uporządkowanej chronologicznie. Wybiegi na temat czasu są tu tym bardziej wskazane, że żadnego ze studyjnych albumów Grateful Dead wydanych na przestrzeni 22 lat, czyli od debiutanckiego "Grateful Dead" (1967) aż po ostatni "Built to Last" (1989) na składance nie pominięto. Wszyscy mają swoich reprezentantów, od dość skromnie wspominanych, bo w sile jednego utworu "Anthem of the Sun" (1968), "Wake of the Flood" (1973) i "Blues for Allah" (1975), aż po cztery numery z "In the Dark" (1987) i rekordowych pięć z "American Beauty" (1970). Znalazło się nawet parę minut na singiel "Dark Star" oraz tytułowy, szesnastominutowy, rewelacyjny kolos "Terrapin Station" z albumu o tej samej nazwie (1977). Wszystkie utwory poddano delikatnemu remasterowi skupiającemu się na podczyszczeniu brzmienia, nie wykradając przy okazji klimatu lat, w których poszczególne piosenki się ukazały.
Czy udało się stworzyć kompilację doskonałą? W pewnym sensie tak, choć fani zapewne stwierdzą, że coś ważnego pominięto, a co innego przydałoby się z setlisty wyrzucić. Takie czysto subiektywne dyskusje zawsze przy okazji wydawnictw "The Best of..." będą się pojawiać. Tyle że składanka Grateful Dead przeznaczona jest raczej dla osób, które dopiero chciałyby zrozumieć fenomen amerykańskiej legendy i przez te dwie i pół godziny na pewno załapią o co w tej muzyce chodzi, posłuchają klasyków, jak i utworów mniej znaczących. Pigułka ze studyjnej twórczości jest to jak najbardziej udana.... I tu pojawia się kolejny problem, który wielbiciele mogliby rozognić do słusznych rozmiarów pożaru - nie wie czym jest Grateful Dead ten, kto nie posłucha ich koncertów, bo przecież to właśnie te niczym nieskrępowane występy, pełne spektakularnych, szaleńczych wręcz improwizacji wprowadziły Grateful Dead do panteonu największych grup rockowych w historii. Studyjna dyskografia jest tu mniej znacząca w obliczu koncertowych dokonań zespołu.
Mamy jednak abstrakt z płyt studyjnych i jest to bez dwóch zdań świetna esencja tej strony działalności amerykańskich klasyków - bez dziur w historii, bo z zachowaniem chronologii oraz wszystkich albumów. W dodatku składanka została bardzo ładnie wydana. Grateful Dead znać trzeba, a jeśli brakuje czasu bądź pieniędzy na przekopywanie całej dyskografii, "The Best of the Grateful Dead" sprawdzi się znakomicie w charakterze rzetelnego informatora.
Grzegorz Bryk