Najnowsza płyta zespołu Toto stoi pod znakiem pożegnań i powrotów. Z tych najsmutniejszych wydarzeń wypada wymienić odejście do Największej Orkiestry Świata Mike Porcaro.
Trapiony stwardnieniem zanikowym bocznym od lat był poza zespołem ale pozostawał członkiem wielkiej rodziny Toto. Pożegnano Boba Kimballa, a powitano powracającego do składu pierwszego basistę grupy Davida Hungate oraz perkusistę Keitha Carlocka. Do kategorii powrotów można też zaliczyć pojawienie się na albumie Josepha Williamsa. Nie jest on debiutantem w szeregach zespołu. Po raz pierwszy zaśpiewał na płycie "Fahrenheit" w 1986 roku. Teraz przypadła mu w udziale niezwykle trudna rola zastąpienia Kimballa, którego głos kojarzony jest przecież z większością najsłynniejszych dzieł grupy. Moim zadaniem podołał temu zadaniu wyśmienicie.
Sposób zapisu tytułu natychmiast przywołuje skojarzenia z najsłynniejszą płytą zespołu, czyli "IV". Steve Porcaro mówi: "Traktujemy to jako Toto V, naszą kontynuację Toto IV. Chcemy być najlepszą wersją nas samych. Chcemy być wierni sobie i tworzyć najlepszą muzykę jaką potrafimy". Jakoś nie znajduję zbyt wielu łączników z "czwórką". To dobrze, bo oznacza to, że formacja nie stoi w miejscu i pomimo upływu 33 lat, jakie dzielą te wydawnictwa, rozwija się i ciągle ma coś nowego do zaproponowania. Nie wiem dlaczego tak bardzo zależało zespołowi, aby najnowszej płycie nadać tytuł "XIV", bo tak na prawdę jest to trzynasta płyta w ich dyskografii.
"XIV" jest w moim osobistym odbieraniu muzyki Toto krokiem w dobrą stronę. W kierunku takiego Toto jakie lubię. Dobrze, że przeszło im to lekkie prog metalowe odchylenie, jakie miało miejsce przy poprzednim albumie "Falling In Between", chociaż otwierający "czternastkę" "Running Out Of Time" takie skojarzenia przynosi. Dalej jest już zdecydowanie spokojniej. Ballady były od zawsze mocną stroną Toto i takich numerów na najnowszym wydawnictwie nie brakuje (choćby "The Little Things", "All The Tears That Shine"). Na specjalne wyróżnienie w tej kategorii zasługuje "Unknown Soldier", który w nabrał zupełnie innego wymiaru i znaczenia. Utwór nominalnie zadedykowany został zmarłemu w 1992 roku Jeffowi Porcaro, ale po 15 marca 2015 stał się również hołdem dla Mike’a. Niesamowita dawka emocji, a posępne wiolonczele dodają całości jeszcze więcej powagi i patosu.
"Holy War" czy też "Orphan", z powodu sporego ładunku przebojowości, pewnie chętnie przygarną stacje radiowe. Pomimo słowa blues w utworze "21st Century Blues" trudno uznać go za przedstawiciela tego gatunku. Jeżeli już doszukiwać się analogii, to raczej z "Black Velvet". Za takie utwory uwielbiam Toto. Kompozycja w sumie dość prosta ale pięknie zinstrumentalizowana. Takie drobniutkie wtrącenia jak pojedynczy akord klawiszowy (Hammond, piano), kilka fraz zagranych przez dęciaki, kilka szarpnięć za struny i inne dodatki, dźwiękowe inkrustacje dają niezwykle bogate tło i przyjemne uczucie muzycznego przepychu.
"Chinatown" to Toto w czystej postaci i chyba najbardziej spektakularne nawiązanie do "IV". Przyjemnie kołyszące tempo, delikatność, melodyjność, wokalne bogactwo (śpiewają Lukather, Paich i Williams), cudna instrumentacja. Najbardziej przypadł mi do gustu najdłuższy na płycie "Great Expectations". Sporo się tam muzycznie dzieje, mieszają się nastroje, klimaty i tempa. Z pomysłów tam zawartych można by wykroić kilka utworów i to ze skrajnych stylistyk. Prawdziwą ozdobą jest przecudnej urody motyw zagrany w zgodnej symbiozie przez gitarę akustyczną i fortepian. Japońskie wydanie płyty zawiera jeden dodatkowy utwór "Bend", który bardzo dobrze nadawałby się na zamknięcie i tej podstawowej edycji. Minimalistycznie zinstrumentalizowana ballada utrzymana w lekko onirycznym klimacie doskonale tonuje i wycisza.
"XIV" w całej krasie prezentuje takie Toto, jakie najbardziej lubię. Przyjemne dla ucha, lekkie melodie ubrane w niebanalne bogate aranżacje z całą masą instrumentów i stylistycznych wtrąceń, wokalny przepych, muzyczna biegłość instrumentalistów. Cieszę się bardzo, że po tylu latach spędzonych na scenie zespół jest w stanie stworzyć tak ciekawą płytę.
Robert Trusiak