Prawie na sześćdziesiąte urodziny Tomek Lipiński sprawił sobie prezent w postaci nowego albumu. Długo przyszło czekać na ten materiał, ale było warto.
Następca krążka "Nie pytaj mnie", a zarazem dopiero drugi materiał solowy Tomka Lipińskiego, ukazał się na rynku w zupełnej innej Polsce, niż pamiętne dzieło z 1994 roku. Wtedy artysta nagrywał, gdy kraj dopiero zaczynał zrzucać z siebie symbole minionego ustroju. Dziś Polska próbuje ścigać się z nowoczesnością, a jej problemy są w rzeczywistości o wiele mniej ideowe, niż to bywało w przeszłości, choć nie zawsze przeszłość pozwala o sobie zapomnieć. Tomek Lipiński na krążku "To, czego pragniesz" zdaje się śpiewać właśnie o Polsce. Wczoraj i dziś, upraszając się o jej ideał, powątpiewając w kondycję manipulowanego społeczeństwa.
"To, czego pragniesz" zawiera dwanaście kompozycji, w tym reinterpretację utworu "Running Away" z repertuaru Boba Marleya. Są to kawałki na ogół dość proste i pozbawione fajerwerków, ale niesamowicie klimatyczne. Chyba tylko Lipiński potrafi osiągnąć klimat polskiej dzielnicy bez podłączania tysiąca przewodów do instrumentów, wielomiesięcznej produkcji i milionów drobnych poprawek. Album opiera się bowiem głównie na nieprzekombinowanej gitarze i niosącym lata doświadczeń wokalu legendy Brygady Kryzys i Tiltu. On, tak jak przed dwudziestu laty, wyciągnął swoje umiejętności na zewnątrz, zarejestrował materiał szczery i osobisty, jak najbardziej w standardzie krążka solowego. Album może mniej doniosły, niż wspominany "Nie pytaj mnie", ale będący ważnym dziełem w dorobku Tomka Lipińskiego.
Często zdarza się, że utwory zawarte na "To, czego pragniesz" rozciągają się w klasycznej dla artysty konwencji zlokalizowanej pomiędzy rockiem a reggae ("Hej, witaj znów", "To tylko kilka słów", "Jeszcze nie wiem, co się dzieje"). Ten środek ciężkości czasem przesuwa się wyraźnie w kierunku korzeni reggae ("Nie idź w tamtą stronę"), czym urodzony w Warszawie artysta daje prztyczka w nos wielu współczesnym polskim muzykom ze szkła, zaledwie próbującym uchodzić za twórców reggae. Posłuchajcie fragmentów nowej płyty Tomka Lipińskiego, a dotrzecie nawet do Izraela. Lipiński na nowej płycie nie stroni też od porozciąganego, wręcz guzdrzącego się nastroju przywołującego niemalże śpiew rockmana zawieszonego w psychodelicznej przestrzeni ("Dlaczego to Ty?", "Trzeba ją wychłostać" i totalnie porywający utwór "Handlarz kupuje!"). Dziwić za to może, że na singla nie trafił najbardziej przystępny utwór na płycie pt. "Ku swojemu zdumieniu", który w tej materii ustąpił miejscu klasycznej kompozycji tytułowej, nawiązującej do twórczości Tomka Lipińskiego w przywoływanym tu jak mantra albumie "Nie pytaj mnie".
Czasy mijają, a twórca albumu "To, czego pragniesz" wciąż ostrzy pazury (i struny) w okolicach punk rocka, tak aby głośno zaprotestować ("Sześćdziesiąty Ósmy", "Zdrajca dla zdrajców"). Okazuje się, że w wolnej Polsce, sto lat za komunizmem, problemy systemowe są wciąż aktualne w muzyce. Integralną częścią nowego krążka Lipińskiego są wszak konteksty historyczne. Muzyk poszukuje normalności. Chyba z żalem definiuje naszą narodową tożsamość, jej pamięć i niepamięć. Te często trudne tematy w otoczeniu kontekstów religijnych, społecznych i emocjonalnych pozwalają w pewnym sensie uzyskać odpowiedź na tytuł albumu zadany przez jego twórcę. Może to my, wspaniały naród Polaków, pragniemy wszyscy tego samego, normalności, ale inaczej ją dziś rozumiemy, bo daliśmy się uwikłać w linie podziałów wyznaczane z Wiejskiej. Warto posłuchać nowej płyty Tomka Lipińskiego, aby za tymi pragnieniami przynajmniej próbować nadążyć. To piękny album legendarnego artysty. Nie pozwólmy, aby płomień pamięci kiedykolwiek o nim zgasł.
Konrad Sebastian Morawski