Black metalowcy z brytyjsko-norweskimi korzeniami najwidoczniej nieco znudzili się obraną stylistyką i po trzech albumach (właściwie to czterech, jeśli włączyć w to demo "Neurotransmissions: Amplified Thought Chemistry") spod znaku szatańskich nutek, postanowili spróbować czegoś nowego.
To oczywiście nie tak, że nagle przeszli na jasną stronę mocy i zaczęli grać przekolorowane neoprogresywne suity o krasnalu Hałabale, wzbogacone pastelowym brzmieniem klawiszy mogące służyć za ilustrację odlotu po LSD. Wciąż przecież wydają pod banderą Agonia Records, choć rzeczywiście muzyka jakby mniej pachniała siarką, ale za to nabrała stalowego charakteru. Nowe oblicze Code przywodzi na myśl koleje losu szwedzkiego Opeth w momencie, gdy Mikael Akerfeldt spotkał na swojej drodze Stevena Wilsona, czego chyba najdonioślejszym dźwiękowym efektem współpracy stał się album "Damnation" (2003), na którym death metalowa grupa zagrała delikatne kawałki w estetyce progresywnego rocka. Na "Mut" Code zmierza w podobną stronę, wystarczy wspomnieć, że niektóre fragmenty gitarowe przypominają szaroburym brzmieniem właśnie płytę "Damnation".
Poza tym grupa Andrewsa McIvora wyraźnie daje się nieść w niespokojne, mroczne i neurotyczne klimaty znane z krążków Tool, ale również za sprawą specyficznego, chłodnego brzmienia w świat bliski post rockowi. W ten mariaż wplótłbym jeszcze inspirację industrialną atmosferą i gitarowymi warkoczami charakterystycznymi dla King Crimson z początku XXI wieku oraz smętne oblicze Anathemy. Warto by też wspomnieć o podobieństwie do twórczości Włochów z Not a Good Sign. Bez wątpienia jest na "Mut" duszno, "stalowo", z lekka psychodelicznie, również mrocznie, ale obecności diabła stwierdzić nie można (choć przy okazji "Affliction" Mark "Wacian" Willson-Pepper pokazuje, że potrafi porządnie ryknąć). Można by tu użyć jeszcze wielu przymiotników by spróbować oddać ciężkawą atmosferę krążka. Najlepsze jednak, że zespół zmajstrował piekielnie dobre kawałki wzbogacone dodatkowo niezwykle ciekawymi wokalami, momentami nawet wchodzącymi w klimaty operowego patosu czy płaczliwej egzaltacji - kto wie czy to właśnie nie wokale Waciana stanowią o sile i charakterze "Mut".
Nie wiem na ile to stała zmiana stylistyczna w muzyce Code, ale "Mut" serwuje sporo zaskakująco udanego materiału i aż chciałoby się szepnąć zespołowi na ucho, że wybrali dobrą ścieżkę, przede wszystkim po to, by wyróżnić się na tle innych kapel, choć miszmasz black metalu z progresją wydaje się pomysłem o wiele ciekawszym niż całkowita rezygnacja z jednego gatunku. Tak ciężkiego (bardziej w odbiorze za sprawą topornego klimatu, mniej w brzmieniu) progresywnego post rocka na wysokim poziomie nie mamy znowu tak dużo. Dowodzi to też czas trwania "Mut" - 35 minut materiału, to jak na dzisiejsze standardy zdecydowanie za mało i niestety, porcja nawet tak udanej muzyki pozostawia spory niedosyt, bo chciałoby się więcej.
Grzegorz Bryk