Grupa ze Stargardu Szczecińskiego najwyraźniej wciąż jeszcze szuka swojego kącika na rockowej scenie. Są jednak w ich graniu pewne stałe, bo - jak sami śpiewają - "jeśli nie ma gitar w niebie, to zostaję tu by grać", pewien manifest stylistyczny został więc jasno zarysowany.
Nie zmienia to faktu, że od czasów debiutanckiego albumu "Stara historia" (2013), muzyka kwartetu sporo się zmieniła. Przede wszystkim czwórka zatwardziałych, wręcz programowych, hard rockowych biboszy przekształciła się w rockowych dżentelmenów. Panowie nieco spokornieli, złagodzili brzmienie, puścili zalotny uśmieszek w stronę grania bardziej melodyjnego, z aspiracjami radiowymi. W żadnym razie nie jest to zarzut skierowany pod adresem materiału z "Paradice", a raczej wyraz uznania za stylistyczną elastyczność, bo i wpadający w ucho, dobry rock też trzeba umieć pisać. To oczywiście nie tak, że Dice absolutnie zaprzestali grać okraszony zabójczymi riffami hard rock - echa zbuntowanej przeszłości wciąż pobrzmiewają pod palcami gitarzystów w niemal każdym utworze, a doskonałym przykładem jest tu tchnący klimatem debiutu "Zniewolony".
Hard rockowe zapędy zespołu wzbogacono o wiele przyjaźniejsze dla ucha nawet niedzielnego słuchacza linie wokalne, przywodzą one na myśl polski rock lat '80 - trochę Perfect, trochę TSA, momentami pierwszy album Turbo, nowe oblicze Mechu, a utwór "Paradice" kojarzy się nawet z T.Love. Są więc zadziorne gitarowe riffy; świetne, przykuwające uwagę wokale (Łukasz Przybylski jest wyjątkowo sprawnym śpiewakiem); doskonała sekcja; interesujące solówki; a wreszcie i teksty polskojęzyczne - to jest szczególnie warte zaznaczenia, w czasach, gdy kolejni twórcy raczej odchodzą od rodzimego języka, na rzecz angielszczyzny (mniej lub bardziej łamanej). Abstrahując jednak od stylistycznych roszad oraz rozważań na ile ten hard rock wciąż jest hard, trzeba powiedzieć, że krążka słucha się z olbrzymią przyjemnością, a to za sprawą muzycznych barw, jakimi serwowane dźwięki naszpikowali panowie z Dice.
Również dlatego, że "Paradice" to materiał szalenie różnorodny, bo prócz wciąż rześkich za sprawą choćby melodyjnych, chwytliwych refrenów hard rockowych petard w postaci "Peccatum Originale" (do którego grupa nagrała zabawny teledysk), "Zawsze tak jak chcę", "Znajomi sobie nieznajomi" czy "Lot złudzeń", pojawia się podniosły, antywojenny "Ku twojej chwale"; także "Marna gra", który można by rozpatrywać jako utworek dość zabawny, gdyby nie był przy tym tak bajecznie kolorowy (gdybym usłyszał go w radiu, od razu z uśmiechem na ustach podkręciłbym głośność, bo ta czteroakordowa ogniskowo-akustyczna piosenka chwyta i przyciąga uwagę już od pierwszych wersów). Wreszcie muzycy zafundowali udany finał w postaci nieprzeciętnej urody ballady "Skrzydła", wzbogaconej dodatkowo pianinem oraz skrzypcami - bez wątpienia będzie to największy klasyk w całym repertuarze Dice. Utwór co prawda w drugiej połowie przybiera bardziej sielskie tony, ale wciąż trzeba tu mówić o pierwszorzędnej robocie kompozytorów.
Prawda, jest trochę inaczej niż na "Starej historii", mniej hard bardziej melodyjnie, mniej drapieżnie mocniej zaś radiowo, ale wciąż na tyle interesująco, by wielbiciele polskojęzycznego rocka koniecznie po "Paradice" sięgnęli. Szczególnie ci, w których żyłach płynie uwielbienie dla starej, dobrej polskiej rockowej sceny. Nowy repertuar, jeśli dotrze do uszu słuchaczy, bez wątpienia pozwoli grupie ze Stargardu Szczecińskiego pozyskać nowych wielbicieli, bowiem z łatwością przykuwa uwagę i każe się pamiętać. Mało tego! Niektóre piosenki (choćby "Marna gra"), już po pierwszym przesłuchaniu siedzą pod czaszką i aż chce się je nucić. Barwna i udana pozycja od Dice.
Grzegorz Bryk