W ostatnim czasie w ręce me trafiają same świetne hard-rockowe krążki. Niedawno był to "War of Kings" Szwedów z Europe, a teraz "Wonder Days" grupy Thunder.
Muzycy dowodzeni przez Dannyego Bowesa pokazują, że dwuletnie zawieszenie działalności, w ich przypadku, okazało się dobrym posunięciem.
"Wonder Days", dziewiąty studyjny album grupy, to pierwsza płyta Brytyjczyków nagrana po ich reaktywacji w 2011 roku. Po przerwie muzycy najpierw intensywnie koncertowali, a w maju zeszłego roku, poprzez wpis na Facebooku, ogłosili swoim fanom, że w ciągu roku na sklepowych półkach pojawi się ich kolejne płytowe wydawnictwo. Słowa dotrzymali.
Krążek otwiera kompozycja tytułowa, bazująca na kapitalnym gitarowym riffie, który niemal od razu chce się zagrać na własnym instrumencie. Utrzymana jest po części w klimatach UFO, czy Led Zeppelin. Muzycy bardzo fajnie budują napięcie we wstępie, przez co kawałek brzmi tak, jakby został nagrany w czasie występu na żywo. Podobają mi się też zabawy muzyków z rytmiką - zwrotki są stosunkowo szybkie, natomiast refren jest znacznie spokojniejszy. Natomiast przejście ma ponury i nieco tajemniczy klimat. Idealne rozpoczęcie płyty.
Kolejny "The Thing I Want" charakteryzuje ciekawa linia chórków, powtarzająca się mniej więcej kilka taktów przed refrenami. Dobrą robotę wykonuje tu gitara solowa Luke’a Morleya. Następne "Resurrection Day", bluesowe "Black Water", czy oparta na pianinie ballada "Broken" to kompozycje utrzymujące wysoki poziom najnowszego wydawnictwa Thunder.
Wersję kompaktową "Wonder Days" zamyka "I Love the Weekend" z gitarowym riffem zainspirowanym nieśmiertelnym "Johnny B. Goode" Chucka Berryego. Muzycy idąc z biegiem czasu, postanowili też puścić oczko w stronę użytkowników iTunesa. W wersji deluxe albumu, dostępnej tylko w Apple’owskim serwisie, znalazły się akustyczne interpretacje "Black Water" i "Broken".
Najnowsze wydawnictwo Brytyjczyków to ważny i kluczowy album w kontekście ich dalszej działalności. Nowa płyta, nagrana po reaktywacji, to zawsze niepewna kwestia. Jeżeli jest konkretna i ciekawa, sprawia, że kapela dostaje wiatr w żagle, ale jeśli okazuje się totalną klapą - podcina zespołowi skrzydła. "Wonder Days" należy umieścić zdecydowanie w tej pierwszej kategorii. Oczywiście daleko mu do "Backstreet Symphony" (1990), "Laughing on Judgement Day" (1992), czy "Behind Closed Doors" (1995), które były zarówno artystycznymi, jak i komercyjnymi sukcesami, ale krążek ten pozwala Thunder pozytywnie patrzeć w przyszłość.
Kuba Koziołkiewicz