Sludge, stoner. Czy na tej wyeksploatowanej glebie można jeszcze trafić na coś świeżego? Konkretna odpowiedź przychodzi wraz z najnowszą produkcją amerykańskiego Torche.
Odpowiedź twierdząca. Nikt tu Ameryki nie odkrywa. Torche nie roszczą sobie pretensji, by nieść pochodnię, która rzuci światło na nową drogę. Owszem, jako zespół wkroczyli na nową ścieżkę. Jednak ramy gatunkowe nie zostały naruszone.
"Restarter" to debiut ekipy z Miami w barwach Relapse i czwarte wydawnictwo w dyskografii tego bandu. Ostatnio wybijających się reprezentantów sludge'u dopadła przypadłość zwana zmiękczeniem. Mastodon wytyczyli ścieżkę, Kylesa i Baroness podążyli nią. Natomiast Torche... Oni już tam byli. Ta ekipa przebojowość i luz ma we krwi. Pewnie nie zobaczymy ich w najbliższym czasie na czerwonych chodnikach w trakcie rozdania nagród MTV czy Grammy, jak ich ziomków z Mastodon, ale "Restarter" ma szansę trafić do szerszej grupy odbiorców. Bez trudu znajda tu coś dla siebie nie tylko fani sludge, ale rocka i gitarowej alternatywy również.
Muzyka na tym albumie wartko płynie. Kolejne numery suną jeden po drugim dostarczając słuchaczowi sporo satysfakcji. Wszystko za sprawą całkowitego luzu i "upalonych" dźwięków. Odnosi się wrażenie, że materiał powstał w trakcie sesji, podczas której muzycy używali dużo ziela. I nie mówię o zielonej herbacie. Czuć, że całość została stworzona na totalnym spontanie. Tematy są raz swobodne, lekkie i przyjemne, to znowu ciążą w stronę psychodelicznych rozjazdów. Wspomniałem o lekkiej ręce artystów do kreowana chwytliwych riffów. Jednak nie o radiowej przebojowości tu mowa. Tę, wydaje się, wykorzystali na "Harmonicraft" i nie zamierzali się powtarzać. Krótkie, zwarte formy to na razie przeszłość. Torche dociążyli brzmienie, poszli w bardziej rozbudowane kompozycje. Często mają nieskomplikowaną strukturę, są jednak rozciągnięte, hipnotyczne na skutek zapętlonych tematów. Te z kolei są delikatnie modyfikowane wprowadzając słuchacza w lekki trans. I takie kawałki przeplatane są bardziej rockowymi w swej naturze, prostymi, bardziej bezpośrednimi, przy których kark będzie bolał od kiwania głową. Na takim kontraście zbudowany jest "Restarter". Od iście wakacyjnych klimatów po lekką psychodelię i trans. Całość została podlana wybornym brzmieniem, mocarnym, z lekko zapiaszczonymi gitarami i buzującym basem. Ta muzyka żyje.
Przyjemna to jazda, muszę przyznać. Zespół świetnie balansuje między zwiewną chwytliwością a mocarnym riffem. Sypną lekkim tematem, z dużą dozą przestrzeni, to znowu zduszą słuchacza psychodelicznym transem unoszącym się w oparach narkotycznego dymu. Nie czarują gitarową ekwilibrystyką, stawiają na groove, co przy tak niewymuszonym i swobodnym graniu musiało przynieść pozytywny rezultat. A tym ostatecznie jest "Restarter". Satysfakcja gwarantowana.
Sebastian Urbańczyk