Kid Rock

First Kiss

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Kid Rock
Recenzje
2015-03-23
Kid Rock - First Kiss Kid Rock - First Kiss
Nasza ocena:
4 /10

"Zbyt grzeczna" - to pierwsze, co ciśnie mi się na usta, gdy słucham nowego dzieła Kid Rocka.

Amerykanin może nigdy nie był scenicznym osiłkiem, ale jego zawadiackie podejście do życia nie raz powiodło go w rejony mocnej muzyki. Nawet jego poprzednie dokonanie, "Rebel Soul", mimo wyraźnych southernowych konotacji, miało w sobie dozę zadziorności, której spodziewasz się po długowłosym mięśniaku, bezczelnie trzymającego peta w ustach, gdy tylko nadarzy się okazja.

Papieros i usta to główni bohaterowie okładki płyty "First Kiss", która pomimo różu i tworzącego dystans tytułu zapowiada, że w środku znajdziemy dziesięć kozackich piosenek o kobietach, libacjach i życiu na krawędzi. Kid prześlizguje się po tych bliskich każdemu rockmanowi tematach, ale w oprawie zachęcającej do przytulenia małego, kudłatego pieska, niż do solidnego wstrząśnięcia łbem.

Rock znów wyprawia się na południe, klękając przed country i męskimi opowieściami o piciu ("Ain't Enough Whiskey") czy rozmowach z ojcem ("Drinking Beer with Dad"). Niby to sympatyczne, niby może się w tych klimatach odnaleźć niemal każdy facet, ale brakuje tu pazura, który nadałby całości werwy i zachęcił do powrotu do tych kawałków za tydzień, miesiąc czy rok. Kuriozalną jest dla mnie też piosenka "Johnny Cash", która zamiast zaskoczyć nas solidną dawką południowego grania, męczy miałkim pitoleniem znudzonego życiem faceta.


Jedynym numerem, który porwał mnie od pierwszej nuty jest "One More Song". Ma coś w sobie z southernowej pewności siebie, podbitej lekkim syntetycznym podkładem pogodzi zarówno miłośników gitarowego grania, jak ogólnoamerykańskie stacje radiowe. Całkiem sympatycznie słucha mi się "Jesus and Bocephus", pustynnej ballady z lirycznym zacięciem prawdziwego twardziela.

Całość "First Kiss" jednak rozczarowuje. Jest zbyt słodka i zbyt czysta jak na płytę faceta, z którym masz ochotę iść do klubu go-go i urżnąć się do nieprzytomności.

Jurek Gibadło