Pierwszy rzut oka na okładkę płyty nieco mnie zmroził bo można odnieść wrażenie, że nazwa zespołu została przekreślona wielkim, czerwonym iksem. Po bliższym przyjrzeniu nie wygląda to już tak złowieszczo, gdyż to po prostu zamaszysta rzymska "dziesiątka" wpleciona w logo grupy.
Właśnie mija dziesięć lat, od kiedy znany z lat '80 art rockowy (w porywach) Mech w XXI wieku odrodził się jak Feniks z popiołów w nowym, metalowym obliczu. Chociaż kompilacja wydana została z okazji rocznicy reaktywacji, śmiało może być traktowana jako wybór najlepszych numerów z całej historii zespołu. Jeśli dobrze policzyłem, na jedenaście utworów aż pięć to kompozycje wydane pierwotnie na dwóch winylowych płytach z lat '80 "Bluffmania" i "Tasmania". Rzecz jasna zostały one poddane metalowej obróbce pasującej do stylistyki odrodzonego zespołu. Co ciekawe, jedyna premierowa kompozycja "To on to on to on" brzmi tak, że mogłaby bez specjalnych zgrzytów pojawić się na wspomnianych wydawnictwach sprzed ponad trzydziestu lat. Trzy dekady, jakie dzielą poszczególne utwory w żadnym razie nie powodują, że płyta sprawia wrażenia chaotycznego zlepka. Wszystko brzmi niezwykle spójnie i jednorodnie.
Nie mogłem się powstrzymać, aby na własne uszy nie przekonać się, jak wypadają pierwowzory w konfrontacji z nowymi aranżacjami. W moim przypadku nie było to specjalnie skomplikowane, bo oba winyle mam w swojej kolekcji. W nowych wersjach poznikały partie instrumentów klawiszowych oraz elementy rocka progresywnego, co jednym utworom wyszło na dobre, a innym nie. Najgorzej w tej konfrontacji wypada "Brudna muzyka". W oryginale to całkiem zgrabny, wypełniony klawiszowymi brzmieniami utwór, a metalowa wersja jest dla mnie nie do przyjęcia, chociaż tekst akurat bardziej pasuje pod mocny, rockowy podkład. Największym przeobrażeniom uległ również chyba najbardziej znany numer Mechu "Czy to możliwe". Niektóre utwory, jak choćby "Popłoch", "Tasmania" czy "Piłem z diabłem bruderszaft" również w wersji z czarnych płyt mają w sobie rockowy ciężar.
Odrodzony Mech gra mięsistego, napędzanego wgniatającymi w ziemię riffami rocka spod znaku hard/heavy i takie właśnie utwory niepodzielnie dominują na kompilacji. Petardy, takie jak "Painkiller", "Grzech wiara lęk" czy "Twój morderca" są tego najlepszym potwierdzeniem. Nie jest to może coś super oryginalnego, bo w grze Piotra "Dzikiego" Chancewicza słychać wpływ Zakka Wylde, a Maciej Januszko wokalnie (maniera, barwa głosu) nieco przypomina Ozzy'ego Osbourne'a, ale nie ma się co czepiać, bo jak brać przykład to z najlepszych. Metalowe oblicze płyty przyjemnie łagodzą "To on to on to on" i liryczna ballada "Nie widzieć nic".
"Nowy" Mech ma na swoim koncie dwie płyty CD i jedną DVD. Może się wydawać, że jak na dziesięć lat to całkiem spory dorobek. Jednak, gdyby się dokładnie przyjrzeć, premierowego materiału powstało niespecjalnie dużo, dlatego pomysł wydania kompilacji "X" wydaje mi się nieco dyskusyjny. Rocznica reaktywacji to dobry medialnie, choć jak dla mnie, mało przekonujący argument. Wydaje mi się, że zapowiadana nowa płyta "TRE" nie pojawi się na rynku zbyt szybko, a albumem "X" zespół chce swoim sympatykom nieco osłodzić to oczekiwanie.
"X" to płyta-ściągawka pokazująca aktualne oblicze Mechu, a dla tych wszystkich, którzy pamiętają zespół z lat '80 stanowi bardzo spektakularny obraz tego, jak bardzo zmieniła się ich muzyka.
Robert Trusiak