Szwedzi z H.E.A.T wydali właśnie swoją pierwszą koncertówkę. Po jej przesłuchaniu, biorąc po uwagę ich zwiększającą się z roku na rok popularność stwierdzam, że na pewno nie ostatnią.
Skandynawowie jako miejsce jej realizacji wybrali londyński klub The Garage, którego nazwa jest jak najbardziej adekwatna do jego wyglądu. Na znajdujących się w sieci zdjęciach widać, że obiekt ten nie przypomina raczej Royal Albert Hall, ale za to stworzył bardzo ciekawy i kameralny klimat występu. Sam koncert odbył się 16 maja 2014 roku, w czasie pierwszej samodzielnej trasy H.E.A.T po Europie, kiedy to już nie supportowali innych wykonawców, tylko sami byli gwiazdami wieczoru.
Na "Live in London" znalazło się 15 kompozycji. Większość z nich brzmi fantastycznie i z pazurem. Duży wpływ na taki stan rzeczy miał producent albumu, Tobias Lindell, który potrafił tak zmiksować wszystkie ścieżki, że podczas odsłuchu miałem wrażenie, że występ odbył się nie w klubie, a w wielkiej O2 Arenie. Bębny brzmią głęboko i soczyście, gitary zadziornie i agresywnie, a wokal Erika Grönwalla bardzo przejrzyście - nie został stłamszony przez całe instrumentarium. Można przyczepić się do nieco kiczowatych, w niektórych momentach, dźwięków klawiszy, ale w kapelach grających melodyjnego rocka to przecież standard. Całość materiału została delikatnie podrasowana w studio, lecz w tym przypadku nie słychać nadmiernej ingerencji speców od dźwięku.
Utwory zawarte na płycie tworzą aktualny the best of H.E.A.T. Londyńskie show otworzyło "The Point of No Return", z poprzedzającym go ponad dwuminutowym intrem, zawierającym fragment utworu "The Heat Is On" Glenna Frey’a. Potem zgrabnie przelecieli przez takie perełki jak "A Shot At Redemption", "Beg Beg Beg", czy "Danger Road". Całość płyty kończy idealnie się do tego nadające "Living on the Run", w czasie którego zarejestrowana euforia fanów weszła na level hard (tę, jak i wszystkie inne przejawy ekscytacji widowni, należy jednak poddać w wątpliwość, gdyż wielu fanów obecnych na tym show pisało po wysłuchaniu materiałów promocyjnych albumu, że brawa i gwizdy zostały podkoloryzowane).
Generalnie repertuar koncertu składał się niemal w całości z dwóch ostatnich krążków Szwedów - "Tearing Down The Walls" (2014) i "Address The Nation" (2012). Ciekawostką albumu jest na pewno "In And Out Of Trouble", wykonany z gościnnym udziałem Hermana Li z Dragonforce. Warto też odnotować, że kolejność utworów na "Live in London" nie jest taka sama, jak w czasie majowego występu. Dla przykładu: szóste w kolejności "Inferno", formacja odegrała wtedy jako utwór numer osiem, a wierząc odkopanej w Internecie setliście, znajdujące się na "Live in London" "Tearing Down The Walls" nie zostało w The Garage w ogóle zagrane. Poza tym, muzycy wykonali wtedy cover Bon Jovi "Lay Your Hands On Me", lecz nie znalazł się on na ocenianej przeze mnie płycie. Zaważyły na tym zapewne kwestie praw autorskich.
Na osobny akapit zasługuje frontman H.E.A.T. Już na studyjnych wydawnictwach grupy można było usłyszeć jego ponadprzeciętny głos, ale po wysłuchaniu koncertówki muszę przyznać, że Erik wszedł obecnie na jeszcze wyższy poziom. Z lekkością trafia w niekiedy bardzo wysokie dźwięki i uważam, że odnalazł by się, jak ryba w wodzie, w kawałkach na przykład Gunsów, czy Alter Bridge, co w przypadku wielu innych śpiewaków wiązałoby się z artystycznym samobójstwem. "Live in London" to wydawnictwo podsumowujące pewien etap grupy. Po latach supportowania różnych kapel oraz byciu w cieniu innych szwedzkich zespołów, kapela daje wszystkim fanom rocka jasny znak - teraz przyszedł czas na nas. A przy odrobinie szczęścia i ciężkiej pracy, mogą osiągnąć taki międzynarodowy sukces jak ich rodacy z Sabaton, Nightwish czy Europe.
Kuba Koziołkiewicz