Szumnie zapowiadano, że nowa kompilacja Queen to będzie rzecz, na którą fani muszą czekać obgryzając z nerwów paznokcie, że oto worek został rozwiązany, szafy się wietrzą, okna uchylono na oścież, stoły mikserskie nie wytrzymują z przegrzania, gosposia wytrzepuje dywany...
Szkoda, że wraz z premierą jedyny szum jaki słychać, to ten spłukujący wszystkie obietnice w muszli klozetowej. No, może nie wszystkie, bo "Forever" to jednak wciąż Queen kanoniczny - z Mayem, Mercurym, Deaconem i Taylorem w składzie.
Premierowego materiału sensu stricto nie dostaliśmy wcale. Z nowości na "Forever" znalazły się zaledwie trzy utwory, ale każdy z nich już wcześniej zdążył błysnąć w obiegu publicznym - w nieco innych wersjach, to fakt, ale to wciąż tylko namiastka niepublikowanego materiału. "Let Me In Your Heart Again" znamy z wykonania żony Briana Maya, Anity Dobson, utwór ukazał się na jej solowym albumie "Talking of Love" (1988). "Forever" serwuje kompozycję nagraną przez Queen w czasie sesji do "The Works" (1983) i utrzymany jest w duchu tegoż albumu. "Love Kills - the ballad" można było znaleźć wcześniej jako singiel Mercury'ego - z tamtej wersji pozostawiono jedynie wokal, resztę dograno współcześnie w studiu, po raz kolejny bardzo po queenowsku. Ostatnią z nowości, "There Must Be More To Life Than This", słyszeliśmy w bardziej popowej formie na debiutanckim "Mr. Bad Guy" (1985) Freddiego Mercury'ego. Obecnie utwór uzupełniły dograne współcześnie partie gitar i perkusji, największą niespodzianką jest jednak gościnny wokal Michaela Jacksona (w jednej zwrotce i wspólnym refrenie) wygrzebany z dema zarejestrowanego podczas sesji tych dwóch wielkich muzyków do wspólnego albumu, którego nigdy nie ukończono.
Nowości byłoby na tyle, reszta kompilacji to już zremasterowana składanka kawałków o charakterze mniej rockowym, bardziej zaś balladowym i popowym. Dobór utworów trochę nie pasuje do formy "the best of", gdyż obok brylujących szlagierów znalazła się też dość pokaźna grupa reprezentantów utworów w mniejszym stopniu rozpoznawalnych - w żadnym razie nie jest to zarzut rzucony pod adresem "Forever"! Fakt jednak, że osoby, które Queen nie znają mogą wyrobić sobie dość zniekształcony obraz twórczości brytyjskiej kapeli, bowiem zupełnie pominięto tu wojaże hard rockowe czy progresywne, postawiono zaś na przebojowość, łatwo przyswajalną melodykę, delikatność oraz romantyczne ballady. Fanów kompilacja również nie przekona, wszystko to już od dawna znają, nie dostaną żadnej niespodzianki, a jeśli nie ma smakowitych prezentów to po co fanowi kompilacja? "Forever" to przede wszystkim produkt skierowany do tych pomiędzy - nie do końca wielbicieli, choć orientujących się w twórczości świty Mercury'ego i Maya, a najbardziej lubiących ich popowo-balladowe oblicze. Gratka dla tych, którzy mają akurat chętkę na puszczenie w tle ładnych przebojów z najwyższej ligi, bez konieczności ustawiania playlist czy ciągłego zmieniania płyt w odtwarzaczu.
Queen zaserwowali pełną ciepła i przyjemnych melodii składankę wypaczającą nieco obraz zespołu, bowiem pomijającą jej rockowe korzenie, ale świetnie się słuchającej. Dwupłytowa wersja to ponad dwie godziny obcowania z najbardziej znanym składem legendarnej formacji. Szkoda jedynie, że słodycz queenowskiej muzyki nie usuwa gorzkiego posmaku rozczarowania, że worki wciąż zawiązane, szafy zatęchłe, okna pozamykane a gosposia bezrobotna...
Grzegorz Bryk