Okładka niczym z serialowej "Dynastii", skandynawsko brzmiący wokal anglojęzycznych tekstów i przywitanie słuchacza piskiem zapożyczonym najpewniej z mieszanki kilku japońskich horrorów. Takież to kosmiczne wrażenia poza rzeczywistością (Aftereality) podsuwa nam grupa SpectAmentia…
Językiem sportowym ujmując, zespół jest jak na razie "beniaminkiem" polskiej ligi muzycznej. Dlaczego? Bo jak na nowicjusza przystało nie do końca potrafi odnaleźć swoje miejsce w rywalizacji z najlepszymi zespołami gatunku progresywnego rocka, do którego wydaje się aspirować. Nie ma jednak co narzekać. Album zatytułowany "Aftereality" jest absolutnym debiutem grupy, więc to, co najlepsze zapewne dopiero przed nimi.
Zacznijmy zatem od początku. W składzie powstałej w 2009 r. SpectAmentii znaleźli się muzycy tworzący wcześniejszą formację pod nazwą White Crow. Na froncie usłyszymy mocno rockowy głos Pauliny Kowalskiej, gitarami zaopiekował się Wojtek "Pilate" Piłat, bas obsłużył niejaki "Jagdpanther", klawisze Tomasz Zień, a perkusją dopełnił całość Konrad Górski.
Wielu z Was zastanawia się zapewne skąd wzięła się tajemnicza nazwa formacji? Cóż, tych wątpliwości, mimo szczerych chęci, nie rozwieję. Okazuje się bowiem, że SpectAmentia, to istna 'tajemnica lasu' nawet dla samych członków zespołu, którzy przyznają, że powstanie nazwy było nie mającym większego znaczenia przypadkiem.
Niestety z krążkiem "Aftereality", mimo kilku ciekawszych fragmentów, wydaje się być bardzo podobnie. Płyta robi wrażenie zbyt pospiesznie nagranej i mało przemyślanej pod względem kompozycyjnym. W paru miejscach wokal wyraźnie ucieka z frazy a pierwsze, co nasuwa się po przesłuchaniu choćby niewielkiego fragmentu, to skandynawsko brzmiący akcent wokalistki, która śpiewa, bądź co bądź, po angielsku. Szczególne zastrzeżenia można mieć również w odniesieniu do kilku taktów, brzmiących tak, jakby linię melodyczną układano w momencie nagrywania płyty. Wokal bywa tam niezdecydowany, chwiejny, dźwiękowo niepewny (jak np. w utworach "Close Your Eyes" czy "Bezsenność").
Kompozycje, mimo paru nie najgorzej zrealizowanych pomysłów, pozostawiają naprawdę wiele do życzenia. Linia basu zbyt często zbiega się z linią klawiszy. Na pierwszy "rzut ucha" wysuwa się też zdecydowanie za duża ilość gitarowych solówek, które zaczynając się ciekawie, szybko męczą harmonicznym przekombinowaniem i nafaszerowanym technicznie rajdem po skalach. Kompozycje niepotrzebnie powielają zagrane wcześniej schematy ciągnąc się niemiłosiernie długo. Pozostając w kwestiach instrumentalnych, warto pochwalić jednak ciekawe, momentami bardzo "soczyste" brzmienie gitar i solówkę rozpoczynającą utwór "Last Day Of My Life". Gitara generalnie wydaje się być najmocniejszym ogniwem tego zespołu. Gdyby do zaawansowanych umiejętności technicznych "Pilate" doszedł większy zmysł kompozycyjny, mogłoby być naprawdę interesująco.
W obrębie całej płyty warto docenić niestandardowe podziały rytmiczne, które zespół starał się wprowadzić wzorując się zapewne na legendarnym Dream Theater, do którego słuchania przyznają się członkowie SpectAmentii. Rzeczywiście nie idą tutaj na łatwiznę. Album faktycznie jest trochę "poza rzeczywistością". Spośród 10 utworów najbardziej oderwany od świata wydaje się być kawałek "Hope You Don’t Mind" i to ten utwór wybrałabym jako najciekawszy element krążka.
Jowita Pietras